Moda w służbie protestu - co z tego, że ubierzemy się na czarno?

Wczorajszy czarny protest to nie tylko pokaz czujności i solidarności polskich kobiet. To również dowód na to, że ubiór jest niezwykle silnym środkiem komunikacji. Czy miniony poniedziałek wyglądałby tak samo, gdyby każda z demonstrantek wyglądała inaczej i czy ubiór faktycznie może mieć jakiekolwiek znaczenie w dyskusji na tematy społeczno-polityczne?

"Czarny protest" - takim hasłem niezwykle umiejętnie nadano jedność poniedziałkowym demonstracjom. Czarny, bo właśnie tak miały być ubrane uczestniczki demonstracji to barwa, która w kulturze europejskiej kojarzy się z cierpieniem, żałobą i buntem. "Czarnym dniem" natomiast określa się daty, w których wydarzyły się masowe zbrodnie, tragedie, kryzysy lub krachy. Wczoraj na ulicach polskich miast wyraźnie widać było sprzeciw wobec cierpienia, na które, zdaniem uczestniczek protestu, zamierza narazić kobiety nowa ustawa zaostrzająca przepisy dotyczące aborcji. Po raz kolejny okazuje się, że moda może mieć olbrzymią siłę w komunikowaniu skomplikowanych treści, za pomocą nieskomplikowanego ubioru. Dlaczego identyfikacja za pomocą tego, co mamy na sobie jest tak efektowna i tak istotna?

 

Po pierwsze, moda to najlepszy środek komunikacji niewerbalnej. Jest jak wszystkim znany symbol, który w mgnieniu oka przekazuje to, co człowiek musiałby wypowiedzieć w ciągu kilku-kilkunastu minut, a być może okazałoby się, że i tak dobrał nieodpowiednie słowa. Przekaz za pomocą mody jest szybki i trafny w punkt. Wiadomość przez nią komunikowana jest łatwa do "zaszyfrowania" i równie łatwa w interpretacji. To dlatego większość grup społecznych, w tym młodzieżowych subkultur, ale również grup hobbystycznych czy wiekowych, identyfikuje się wzajemnie za pomocą ubioru. Gdybyśmy ustawili obok siebie golfistę, gitarzystę rockowego zespołu i informatyka, to z pewnością bylibyśmy w stanie odgadnąć ich profesje bez konieczności czytania każdego z życiorysów.

Do czego służy identyfikacja za pomocą ubioru? Jedną z najsilniejszych potrzeb człowieka, jest potrzeba przynależności. Człowiek chce być akceptowany ze strony innych, niekoniecznie wszystkich, wystarczy konkretna grupa, której będzie czuł się częścią. Bycie "in" albo "out" jakiejś "ekipy" zaznaczane jest właśnie za pomocą wyglądu. Widać to było również wczoraj - kto chciał stanowić część protestu, wybrał czarne ubrania. Kto chciał się mu przeciwstawić, ubrał się na biało, a komu było to obojętne - dowolnie.

 

Ale czy faktycznie ubiór może mieć jakiekolwiek znaczenie w dyskusji na tematy społeczne lub polityczne? Okazuje się, że tak i jest na to wiele przykładów. Można by zagłębić się w tematykę "flapper", czyli młodych kobiet, które w latach 20. XX wieku przeciwstawiały się schematycznym ramom zachowań i wyglądu. Flapper promowały wygląd chłopczycy, wybierając kroje niepodkreślające kobiecych kształtów. Oprócz tego stosowały mocny makijaż, zarezerwowany wówczas jedynie dla pań lekkich obyczajów. Taki styl szybko podbił Francję, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, zmieniając jednocześnie sposób myślenia na temat kanonów piękna i roli kobiety w społeczeństwie. Drugim, nieco bliższym naszym czasom przykładem jest subkultura hippisów. Kolorowym i spontanicznym ubiorem bądź jego brakiem (trend nudyzmu), ruch hippisowski sprzeciwiał się wojnom, materializmowi i sztywnym instytucjom państwa. Przedmiotom i ubraniom, które uczestniczyły w masowych protestach poświęcono nawet wystawę w Victoria & Albert Museum w Londynie. "Disobedient Objects", bo taki nosiła tytuł, to opowieść o "nieposłusznej" modzie i designie począwszy od lat 70. do dzisiaj.

Niektórzy wciąż zastanawiają się, czy moda powinna być zaangażowana politycznie. Jednak patrząc na kolekcje projektantów lub niektóre serwisy fotograficzne, możemy być pewni, że moda była, jest i będzie odzwierciedleniem tego, co dzieje się wokół. Moda nigdy nie powstawała w oderwaniu od zachodzących w danym czasie wydarzeń społecznych, a dziś projektanci jeszcze chętniej przekazują za jej pośrednictwem konkretne manifesty.

 

W poprzednim sezonie sensację wzbudził Rick Owens, który kazał chodzić po wybiegu kobietom, które niosły na barkach kolejne kobiety zawieszone "do góry nogami". Zamiast wypisać na transparencie "zwróćcie uwagę na trudną sytuację żeńskiej części społeczeństwa obarczonej zbyt wieloma obowiązkami", zrobił to samo bez słów. Nie była też zbiegiem okoliczności intensywna inspiracja Afryką w kolekcjach wielu projektantów dokładnie wtedy, gdy południowe Włochy borykały się z masowymi i często tragicznymi przeprawami zdesperowanych mieszkańców Czarnego Lądu do lepszego świata. W 2010 roku we włoskiej edycji Vogue'a pojawił się serwis fotograficzny poruszający tematykę przemocy domowej. Cztery lata wcześniej powstała z kolei słynna sesja zatytułowana "Water & Oil", nawiązująca do katastrofy ekologicznej spowodowanej wyciekiem ropy.

Wczorajszy "czarny protest" z pewnością nie wyglądałby tak samo, gdyby nie czarne ubrania, które wzmacniały komunikat uczestniczek. Wiele z nich nie musiało nawet krzyczeć i skandować. Wystarczyło, że tam były, że ubrały się w taki a nie inny sposób, warto podkreślić: prosty, ale jakże wymowny sposób.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.