Maniery przyłóżkowe robią różnicę

W Polsce personel szpitala odgania ojca od noworodka, mówiąc: - To żona będzie się dzieckiem zajmować. W USA brak ojca lub kogoś z rodziny przy porodzie budzi zdziwienie oraz zaniepokojenie lekarzy i położnych.

W odpowiedzi na list dziennikarza "Metra", który opisał, jak wyglądał poród rodzinny jego córki w stołecznym szpitalu przy Karowej, czytelnicy dzielą się porodowymi doświadczeniami. Traumę rodzących ma zakończyć konsultowane właśnie rozporządzenie resortu zdrowia, które wyznacza standardy opieki nad przyszłymi matkami. Nasza czytelniczka opowiada, jak te standardy wyglądają za oceanem.

Polska: jak wypchnąć ojca

Adam Marek z Katowic, tata Michaliny, która urodziła się rok temu w krakowskim szpitalu Ujastek: - Chciałem uczestniczyć w pierwszych minutach życia Michalinki, widzieć jej uśmiech, uspokajać ją, gdy płacze. Jednak poród rodzinny był daleki od wyobrażeń.

Długo szukaliśmy szpitala, który w ramach ubezpieczenia dawałby komfort. Nie chcieliśmy rodzić w wieloosobowej sali, nie zaakceptowałem stawianego przez jedną z porodówek warunku, że ojcowie mogą przebywać tam tylko przez dwie godziny na dobę. Na niektórych oddziałach oferowano np. indywidualną opiekę położnej za ok. 600 zł. Mój wielki sprzeciw budzi to, że w ramach składek, jakie płacimy, dostajemy ochłap. Jako nauczyciel zarabiam niespełna 2 tys. zł. Oczekiwanie, że będę płacił dodatkowo za lepszą opiekę, jest nieuczciwe.

Wybraliśmy szpital w Krakowie. Rodziło kilkanaście kobiet naraz, sala była zastawiona jakimiś kartonami. Poród trwał ponad 30 godzin. Chociaż był to poród rodzinny, personel odsyłał mnie do domu, mówiąc, że to jeszcze potrwa. Kiedy chciałem być przy żonie, np. pomóc jej się umyć, mówiono mi, że to zabronione. Gdy poród przeciągał się, podsunięto nam dokumenty o zgodzie na cesarskie cięcie. Nie zgodziliśmy się. Żona urodziła w końcu siłami natury. Po wszystkim personel traktował mnie jak powietrze, zostałem wypchnięty z sali dla noworodków, bo - jak mi powiedziano - "to matka będzie się w przyszłości zajmować dzieckiem".

Na tle innych szpitali nasz i tak wydaje się niezły. Ale nie rozumiem, dlaczego, będąc pełnoprawnym członkiem rodziny, nie mogłem w pełni uczestniczyć w przyjściu mojego dziecka na świat. Żona potrzebowała mojej obecności, znosiła dzielnie ból właśnie dlatego, że byłem przy niej. Odmawianie tej ulgi byłoby czymś nieludzkim.

USA: szkoła szacunku

Monika, prawniczka z Warszawy: - Napisaliście, że Ministerstwo Zdrowia opracowało standardy opieki nad kobietą w ciąży. Wiele z tych "nowości" jest od lat standardem w USA. Urodziłam tam dwójkę dzieci. Córkę rodziłam w 1989 r. Zaszłam w ciążę, jeszcze w Europie. Dopiero w USA wykupiłam ubezpieczenie, i to chyba zaważyło na sposobie, w jaki mnie traktowano. Nie miałam dostępu do lekarza. Do szpitala trafiłam dopiero, gdy sytuacja była krytyczna. Poród był bardzo ciężki, córka miała zaledwie 730 gramów. Mną zajmowały się tylko położne, ale dziecko miało już świetną, fachową opiekę.

Sześć lat później miałam dobre ubezpieczenie dzięki mężowi Amerykaninowi, który robił doktorat. Rodziłam w szpitalu akademickim w Michigan. Opiekował się mną lekarz specjalista od ciąż wysokiego ryzyka. Poród był ciężki i długi, trzeba było użyć tzw. próżni. Od początku szanowano moje prawa. Tego właśnie w Polsce brakuje.

Przed porodem zapytano, czy będę korzystać ze znieczulenia. Dostałam je, gdy poczułam, że go potrzebuję, ale i gdy lekarz miał pewność, że to odpowiedni moment. Nie musiałam o nic się dopraszać, nie stawiano mi warunków. Mogłam powiedzieć, czy potrzebuję mniej znieczulenia czy więcej.

Poród rodzinny jest tam standardem. Matka i jej bliscy (niekoniecznie tylko ojciec) mogą być cały czas przy dziecku - podczas porodu i później. Ojciec może być też przy cesarskim cięciu. Jego nieobecność przy rodzącej budzi wręcz zdziwienie personelu.

Jestem pod wrażeniem, jak personel traktuje pacjentki. Lekarz zawsze wita się i przedstawia, w pełni szanuje prywatność kobiety. Przedstawia też osoby, które mu asystują, w szpitalu uniwersyteckim zawsze pyta, czy zabiegowi mogą przyglądać się studenci. Odmowa nie stanowi problemu.

Tam nie do pomyślenia jest, by o pacjentce mówić tak, jakby była rzeczą. Lekarz, zanim coś zrobi, pyta o zgodę, przedstawia możliwości i konsekwencje wyborów. Zawsze poświęca rodzącej tyle czasu, ile ta potrzebuje, by mieć gwarancję, że rozumie co i dlaczego się z nią dzieje. Inne podejście jest bardzo źle widziane. Może dlatego, że lekarze mają na studiach specjalne szkolenia z podejścia do pacjenta. Są to w wolnym tłumaczeniu maniery przyłóżkowe (bedside manners). Od początku uczą się indywidualnego podejścia do chorego, poszanowania jego godności. Dlaczego w Polsce to niemożliwe, skoro nic nie kosztuje?

Walczcie o swoje prawa

Leokadia Jędrzejewska, krajowy konsultant ds. pielęgniarstwa położniczego : - Opracowanie standardów to szansa, by w końcu poprawiła się opieka nad kobietami w ciąży. Ale sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień. Urzędnicy przez lata nie chcieli dostrzec problemów - szpitale zmieniały się "oddolnie", dzięki uporowi pacjentek i organizacji społecznych. Zaległości nadrabiane są dopiero teraz. Wierzę, że szpitale zastosują się do zaleceń. Jeśli nie, rodzice pójdą tam, gdzie będą traktowani z szacunkiem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.