Polka na rurce, czyli jak z leniwca zmieniłam się w seksbombę

W cywilizowanym świecie (na zachód od granicy) przeciętna pani Smith trzyma swoją rurkę w spiżarce. Jak już wypchnie dzieciaki do szkoły, przykręca sprzęt do kuchennego sufitu, odpala muzykę i puszcza wodze fantazji. Ja też postanowiłam oswoić taniec na rurze

Zaczęło się od tego, że zapragnęłam stać się na wiosnę potwornie seksowna. Najlepiej od razu porażać tłumy kołysaniem bioder, zawładnąć sercami panów z automyjni i z powodzeniem negocjować wysokość mandatów drogowych. A co - pomyślałam sobie - która tak nie chce? Tyle że niestety ponętnej aury nie otrzymałam w pakiecie startowym i od dziecka coś tak czułam, że wampem to ja nie będę. Dlatego teraz postanowiłam: muszę koniecznie znaleźć coś ubersexy. Taką na przykład szkołę tańca na rurce. Bo co może być bardziej ponętne? Normalnie - wezmę golf, długie spodnie od dresu i pójdę stawić czoła kwintesencji erotyzmu. Jak tylko dotknę tej zimnej błyszczącej rury, wylezie ze mnie zwierz i będę się giąć jak Shakira. Amen.

Hydraulikom dziękujemy

Prawie dwa lata zajęło mi znalezienie szkoły pole dance w Warszawie. Po wrzuceniu w Google hasła "taniec na rurce" nie znalazłam nic szczególnego. Był początek 2008 roku i tylko na kilku forach internetowych z napięciem oczekiwano pojawienia się pierwszych instruktorek. Polki nie wiedziały jeszcze, czym ćwiczenia na rurce różnią się od tańca go-go, i czy sprzętu do nich nie kupuje się przypadkiem w dziale hydraulicznym. Sprawa trafiła jednak na podatny grunt. W końcu ktoś odkrył, że w Stanach jest to dyscyplina artystyczna o wdzięcznej nazwie pole dance. Odtąd można już było oglądać filmiki na YouTube i wywierać presję na lokalne kluby fitness, żeby otwierały grupy tancerek. Osobiście postanowiłam jednak, że uczyć się będę tylko w profesjonalnej szkole. I wtedy okazało się, że po 19 latach amerykańskiej emigracji powrót do Polski zapowiedziała Jola Wiszniewska - najprawdziwsza instruktorka pole dance.

Poczekałam więc, aż Jola trochę się urządzi, i natychmiast pobiegłam się do niej zapisać. A wtedy wszystko, co dotychczas myślałam o rurce, okazało się nieprawdą.

Dzień dobry, proszę się rozebrać

Wsadzam głowę w szczelinę drzwi studia na warszawskim Ursynowie. Z radia sączy się muzyczka, na łososiowych ścianach wiszą lustra, na środku pięć metalicznie połyskujących rurek. "Cholera - myślę sobie - nie wciągnę swojego ciężkiego dupska aż tak wysoko." W stanie bliskim dezercji nakrywa mnie Jola - uśmiechnięta drobna szatynka w kusych spodenkach i topie. - No chodź, musisz koniecznie spróbować. Tylko zdejmij buty, ćwiczymy boso, żadnych adidasów, a tym bardziej szpilek. To porządna gimnastyka. Zdejmujemy też biżuterię - komenderuje Jola. - Pierścionkiem porysujesz rurkę, a ześlizgując się po rysach, pokaleczysz ręce.

Dobra, raz się żyje. Drepczę z brzegu rurki i patrzę na nią z niedowierzaniem. - Gruba jakaś - marudzę. I od razu okazuje się, że wcale nie gruba.

Bo jeśli kciuk styka się z resztą palców po objęciu rurki - jest dobrze. Są różne średnice, standardem jest jednak 5 centymetrów. Sprawdzam, czy dłoń dobrze się układa. Jeszcze nie wiem, że od tej pory będę chciała pomacać każdy znak drogowy.

Leniwiec spada z drzewa

Rurki do pole dance kupuje się w internetowych sklepach gimnastycznych albo na eBayu. Zimna rurka to mit. Sprzęt wykonywany jest z materiałów, które szybko się nagrzewają. Stal polerowana, stal chromowana czy mosiądz dobrze trzymają temperaturę, co pozwala zsuwać się na dół i sprawnie podciągać do góry - na zimnej nie byłoby to możliwe.

Przytulam się do rurki, która szybko staje się podejrzanie śliska. Nerwowo rozglądam się za talkiem. - Nie sypiemy nic na dłonie - rozwiewa moje nadzieje Jola. - Przecieramy rurkę alkoholem, nic więcej. Resztę załatwiamy siłą mięśni - śmieje się.

Łatwo powiedzieć. Napinam muskuły, wydając z siebie jęk zrozpaczonego leniwca, który właśnie zsuwa się z drzewa. Humor poprawia mi informacja, że oderwanie się od ziemi zajmuje przeciętnej kursantce około godziny ćwiczeń. Później przychodzi czas na pierwsze obroty, z których początkowo niewiele wychodzi. Jeśli coś się ćwiczy i jest się rozciągniętym, będzie o wiele łatwiej. - Zawsze rozpoczynamy od porządnej rozgrzewki - opowiada Jola. Zastanawiam się, czy zdarzają się "chłopaki od rurki". - W Stanach czy Wielkiej Brytanii owszem, w Polsce na razie nie, czasem tylko jakiś męski osobnik próbuje coś fikać, podpatrzywszy swoją dziewczynę. Ale raczej dla żartu. Jeszcze nie jesteśmy na to gotowi - śmieje się moja trenerka. Szkoda.

To nie jest żaden striptiz

Jola: - Wkurza mnie, kiedy ktoś mówi o tym, co robię, "stripper pole" albo "taniec na rurce". Faktem jest, że rurka ma swoje korzenie w nocnych klubach i burlesce. Ale istnieje również gimnastyka na drążku wertykalnym, podobna do tej, jaką w Chinach zajmują się mężczyźni. Akrobacje na rurce potrafią być bardzo skomplikowane, wymagają ogromnej siły i wytrzymałości fizycznej. Możemy uprawiać typowo sportowe pole dance, są nawet zwolennicy projektu, aby włączyć je (ograniczone do figur akrobatycznych) do spisu dyscyplin olimpijskich. Zbierają podpisy pod petycją w tej sprawie.

Po którychś z kolei zajęciach potrafię już wspiąć się wysoko pod sufit, a nawet wykonać parę prostych ewolucji. Z zazdrością zerkam jednak na inne dziewczyny, które bez specjalnego wysiłku zawisają na rurce do góry nogami albo robią pełen szpagat w powietrzu, przytrzymując się jedynie rękoma. I nie są to wcale primabaleriny. Zwykłe, niedoskonałe Polki. Młode i starsze, fotografki, pielęgniarki i panie zza biurka. Jeszcze się trochę kamuflują, nie chwalą się rodzicom i znajomym, czasem nawet mąż nie wie, co dokładnie ćwiczy żona. Ale coming outy są zazwyczaj pozytywne. Trudno się dziwić, dwuminutowy układ akrobacji na rurce potrafi opuścić szczęki najzagorzalszym purytanom. To gimnastyka na najwyższym poziomie.

Wszystkie Polki - na pole dance!

Najlepiej na rurkę reagują dzieci. Dla nich bujanie się wokół drążka jest tak naturalne, jak zabawa na trzepaku. To my, dorastając, tracimy naturalną spontaniczność, a wszystko, co choćby trochę kojarzy się z naszym własnym seksem, jest godne najwyższego utajenia.

Tymczasem na rurce pracują wszystkie partie mięśni i zupełnie niezauważalnie ubywa nam ciałka, sylwetka szczupleje, co w połączeniu z regularnym odkompleksianiem, jakie serwuje kursantkom Jola, daje porządne efekty. Coraz mniej podobam się sobie w szarych dresowych gaciach, skracam nogawki i rękawy, zaczynam nawet olewać placek cellulitu z tyłu lewego uda, co mimo wysiłków nie udawało się nigdy wcześniej.

Tak oto płynę Jerozolimskimi w swoim nowym gorseciku, co to go kupiłam spontanicznie parę dni temu, i uśmiecham się do mijających mnie panów, którzy w ogóle nie wiedzą, jakie ja rzeczy potrafię robić, jak zechcę. Marzy mi się, żeby każda Polka choć przez chwilę się tak poczuła. Żeby nasze matki i babki rzuciły w kąt szmatławce z telewizyjnym programem i poszły ćwiczyć pole dance. I żeby w polskich domach zakwitły rurki, których nie będzie trzeba składać w pośpiechu, bo teściowa właśnie jedzie windą. Bo w Stanach na rurkę wskakują babeczki po czterdziestce, i te to dopiero potrafią być apetyczne - odważne i świadome swojego ciała. Zanim Polki dorównają koleżankom zza wody, muszą trochę poluzować sobie smycz społecznych nakazów. I muszą to zrobić same, krok po kroku. A raczej rurka po rurce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.