"Blondynka" to ekranizacja wydanej w 2000 roku powieści Joyce Carol Oates. Zdania już są podzielone - jedni są zachwyceni, inni rozczarowani. Filmowy portret Marilyn Monroe przybliża jej burzliwe życie, jednak więcej tu legendy niż faktów. "Blondynka" to film fabularny i tak go należy traktować. Jeżeli spodziewacie się rzeczowej wiedzy na temat życia seksbomby XX wieku, możecie się pomylić. Potraktujcie go jako opowieść o kobiecie - Normie Jeane, która zapłaciła wysoką cenę za swoją sławę. Nie trzymajcie się kurczowo życia filmowej Marilyn Monroe, bo szybko okaże się, że niewiele w nim prawdy. Andrew Dominik, reżyser "Blondynki" niejednokrotnie podkreślał:
Ten film nie usiłuje ustalić, co naprawdę wydarzyło się w jej życiu, opowiada raczej o zjawisku, jakim była, i tym, co jej sława mówi o czasach i ludziach.
"Blondynka" to opowieść o targanej emocjami, chorej, nieszczęśliwej i notorycznie poniżanej kobiecie, pokazana w przerażający i odrażający, ale jednak zaskakująco dobry sposób. Systemowy wyzysk kobiet, obraz seksualizacji i poniżania kobiet w branży jest tu zarysowany tak mocno, że po kilkudziesięciu minutach filmu nie myślimy już o niczym innym. Zresztą kadry mówią same za siebie. Trzeba przyznać, że montaż i reżyseria filmu są świetne. Warto dodać, że film uzyskał kategorię wiekową NC-17. To oznacza, że zawiera treści przeznaczone dla dorosłych. Na ekranie niejednokrotnie widzimy nagie kadry, aborcję, a nawet fellatio.
Ile ludzi tyle opinii, ale jedno jest pewne. Ana de Armas perfekcyjnie wcieliła się w rolę Normy Jeane, która z kolei każdego dnia musi grać swoją rolę - Marilyn Monroe. Oglądając długi, bo prawie trzygodzinny film, nie możemy oderwać wzroku od delikatnej, nieszczęśliwej i poszukującej swojego miejsca w świecie Normy Jeane. Wygląda jak Marilyn. Ma jej rysy twarzy, jej błysk w oku, fryzurę i ruchy. A oprócz tego ubiera się jak ona - i to wyszło perfekcyjnie. Każde filmowe zdjęcie mówi do nas - to jest Marilyn Monroe.
Marilyn Monroe miała dwie osobowości: publiczną i prywatną. Jako najsłynniejsza seksbomba wszech czasów ubierała się w podkreślające figurę jedwabie, futra i diamenty. Jako Norma chciała być zwykłą dziewczyną. Wtedy nosiła cygaretki w kratę i czarny golf.
W "Blondynce" więcej jest Normy, więc i prostych stylizacji składających się z podstawowych elementów garderoby, ale to nie przeszkadza, a nawet wzbogaca odbiór filmu. Chcemy patrzeć na prawdziwą kobietę i przeżywać z nią emocje, których doświadcza.
Oczywiście to nie znaczy, że w filmie o Marilyn zabrakło jej kultowych stylizacji i kadrów, z których ją pamiętamy! Różowa suknia z filmu "Mężczyźni wolą blondynki" z 1953 rok jest chyba jedną z najsłynniejszych kreacji, którą założyła gwiazda kina. Różowa, opinająca ciało sukienka maxi z kokardą i długimi rękawiczkami to projekt Williama Travilla, kostiumografa i projektanta Twentieth Century-Fox. To on ubrał Marilyn w satynową sukienkę i sprawił, że świat zapamiętał ją na zawsze.
Kolejne dwie kultowe sukienki, które pojawiają się w filmie "Blondynka", pochodzą z najbardziej znanych produkcji filmowych, w których wystąpiła Marilyn Monroe. Pierwsza - jedwabna maxi w kolorze perłowym, uzupełniona o etolę z futra, od razu zwróciła uwagę prasy i fanów Monroe. Druga - złota z produkcji "Mężczyźni wolą blondynki" była jedną z najbardziej szokujących w karierze gwiazdy. Miała dekolt sięgający pępka, szerokie plisy i odkryte plecy. To również suknia Travilli, który przyznał, że projektując kreację, inspirował się kształtami Marilyn Monroe. Kostiumograf upinał i szył ją na ciele aktorki. Suknia tak przypadła do gustu Monroe, że chciała mieć ją na własność. Założyła ją na rozdanie nagród "Photoplay" w 1953 roku.
Ta sukienka zasłynęła nie ze względu na swój wygląd, ale kultowy kadr z filmu "Słomiany wdowiec". Scena, w której biała kreacja Monroe zostaje uniesiona przez podmuch wentylacji z metra, jest uważana za jedną z najsłynniejszych w historii kina. Biała koktajlowa midi z odkrytymi plecami została sprzedana w 2011 roku prywatnemu nabywcy za kwotę 4,6 mln dolarów.
Oczywiście to tylko niektóre z kultowych kreacji, które pojawiają się w produkcji Netflixa. Można powiedzieć wiele o tym filmie, ale pod względem przygotowania do roli Marilyn i Normy Jeane - Armas wypadła znakomicie.
Mimo moich pierwszych, mieszanych uczuć zachęcam was do obejrzenia "Blondynki". Każdy z nas powinien sam wyrobić sobie opinie o zatrważającym obrazie aktorki. Z głowy nie mogę pozbyć się obrazu bezbronnej, poniżanej i gwałconej kobiety. A jak wiemy, takie rzeczy nie dzieją się tylko w filmach.