Urodzić po ludzku i bez bólu

Pacjentka chce, by z nią rozmawiać i szanować jej godność. Rozporządzenie ministra zdrowia o standardach opieki nad rodzącą przypomina lekarzom, jak postępować, by nie skrzywdzić kobiety - mówi dr Piotr Zygmuntowicz, "Anioł" akcji "Rodzić po ludzku"

Jeszcze przez trzy tygodnie resort zdrowia będzie konsultował z ekspertami projekt standardów opieki nad kobietą w ciąży. "Metro" wielokrotnie apelowało o szybkie wprowadzenie przepisów gwarantujących kobietom przestrzeganie ich praw w gabinetach lekarskich i na porodówkach. Dokument, który powstał w Ministerstwie Zdrowia, napisali lekarze, położne i eksperci społeczni, bazując m.in. na zaleceniach WHO. Rozporządzenie zapewnia m.in. możliwość porodu w domu, sugeruje rezygnację ze stosowania oksytocyny przyspieszającej poród, ale też przypomina lekarzom o tym, że powinni z pacjentką rozmawiać i szanować jej godność.

O to, czy standardy poprawią sytuację rodzących kobiet, pytamy dra Piotra Zygmuntowicza, ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego w szpitalu im. Kopernika w Gdańsku, który dostał tytuł "Anioła" (przyznawany najżyczliwszym lekarzom i położnym przez same pacjentki) w ostatniej edycji akcji "Rodzić po ludzku" z 2006 r.

Anita Karwowska: Szpitale i oddziały położnicze są po kilku edycjach akcji "Rodzić po ludzku". Ale pacjentki wciąż skarżą się na złe traktowanie podczas porodu. Pana zdaniem rozporządzenie ministra zdrowia może to zmienić?

Dr Piotr Zygmuntowicz: Rzeczywiście, lekarzom trzeba o pewnych elementarnych sprawach przypomnieć.

Nawet o tym, by przedstawić się rodzącej i powiedzieć "dzień dobry"?

- Niestety, w tej codziennej gonitwie zapominamy czasem o podstawach. Albo myślimy, że wszystkie panie zdążyły nas poznać i już nie musimy się przedstawiać. Nie jestem wcale lepszy, też mi się to zdarza.

Autorzy dokumentu wymieniają w nim, co chcą zmienić w szpitalach. Mówią m.in. o rzadszym stosowaniu środków przyspieszających porody i przestrzeganiu praw pacjenta.

- Według mnie tym najważniejszym celem, zresztą wymienionym w rozporządzeniu, musi być zwiększenie satysfakcji pacjentki z opieki. Poprosiła mnie pani jako praktyka o ocenę tych propozycji. Więc jako praktyk odpowiadam: może być tak, że rodząca trafia do pięknej nowoczesnej sali porodowej. Ale ze szpitala wychodzi zawiedziona i rozgoryczona, jeśli zabraknie ludzkiego podejścia do niej i poświęcenia jej wystarczającej uwagi. Bo pacjentki oczekują dziś przede wszystkim intymności, poszanowania ich godności i obecności bliskiej osoby podczas porodu.

Gdyby prowadzona była kolejna akcja "Rodzić po ludzku", to właśnie do tego powinna nawiązywać?

- Uważam, że hasło kolejnej akcji powinno brzmieć "Rodzić bez bólu". Trzeba stworzyć kobietom możliwości podania znieczulenia farmakologicznego, gdy nie ma ku temu przeciwwskazań, a kobieta tego oczekuje. Pacjentki mają prawo wiedzieć, że mogą liczyć na takie wsparcie podczas porodu.

Pan daje swoim pacjentkom możliwość znieczulenia?

- Bywa, że nie, bo brakuje nam anestezjologów. I tego nie zmieniłby zapis w rozporządzeniu. Ale kiedy jest już taka możliwość, to trzeba pamiętać, by pacjentce najpierw przedstawić wszystkie za i przeciw. Kobieta musi świadomie podjąć decyzję o poddaniu się znieczuleniu.

Ale dokument ministerstwa skupia się tylko na niefarmakologicznych sposobach uśmierzania bólu.

- Owszem, te metody są potrzebne. Na naszym oddziale mamy wannę do porodów, stosowaliśmy też muzykoterapię czy dożylne leki przeciwbólowe. Ale nie oszukujmy się, że to wystarczy, by złagodzić każdy ból. Skoro wachlarz możliwości jego uśmierzania jest znacznie szerszy, to nie udawajmy, że jest inaczej.

Ministerstwo promuje poród fizjologiczny i stwarza przepisy, które mają chronić pacjentki przed przyspieszaniem porodu. To realne w sytuacji, gdy na oddziałach brakuje miejsc?

- Zasada jest prosta: jeżeli kobieta może urodzić bez przyjmowania oksytocyny, to jej nie podawajmy. Ale oczywiście przepisy nie załatwią wszystkiego. Często oddziały są przepełnione, brakuje personelu, a dyrekcja ma wymagania, by przyjmować kolejne pacjentki. Żaden lekarz nie chce wywoływać porodu jak najszybciej, jeżeli mogłoby to narazić pacjentkę na powikłania. Ale jeśli takiego zagrożenia nie ma, to bywa, że przyspiesza się poród. A ile razy słyszymy od samej pacjentki: "Dajcie mi coś!".

Co wtedy zrobić?

- Znów to samo - rozmawiać z pacjentką. Na tym polega cała sztuka. By wszystko rodzącej tłumaczyć, uspokajać ją, szanować jej decyzje. Wtedy jest duża szansa, że wszystko uda się bez zbędnych interwencji.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.