Panu Bogu świeczkę

Dlaczego film, w którym kościelni notable żartują, że "Maryja chce przyjechać na wakacje do Lourdes, bo nigdy tam nie była", wygrywa na festiwalu w Wenecji nagrodę katolickiego stowarzyszenia Signis? "Bo porusza kwestie najważniejsze: wiarę, cierpienie, nadzieję, cuda i rzeczy niewytłumaczalne". "Lourdes" od piątku na ekranach kin

Intrygujący obraz na prestiżowym włoskim festiwalu wyróżnili również m.in. krytycy (FIPRESCI), a na naszym WMFF zdobył Grand Prix - za "niezwykłą jasność w tak niejasnym temacie". Zakładam, że jury chodziło o istnienie tu światła nadziei w tunelu, nie o objawianie prawd ostatecznych. Ani austriacka reżyserka Jessica Hausner poprzez długie ujęcia religijnych ceremonii, ani unosząca się nad filmem z anielskim patosem "Ave Maria" J. S. Bacha nie narzucają bowiem jedynego słusznego odbioru. Przeciwnie. Fabuła stawia pytania zamiast dawać odpowiedzi, a religijny sceptycyzm wielu scen jest wręcz przykładowo wyrachowany. Oglądamy katolicki Disneyland, odwiedzany przez 8 mln pielgrzymów rocznie. Odpustowość dewocjonaliów, ludzka zazdrość, nagroda dla najlepszego pielgrzyma. Nawet ozdrowienie niespecjalnie religijnej bohaterki jest niespecjalne. Kościół uznał dotychczas 67 z 7 tys. cudów zanotowanych w księgach Lourdes. Ten by raczej nie dołączył do świętej listy.

Dlaczego władze (zarówno sanktuarium, jak i miasta) pozwoliły nakręcić dzieło niebędące reklamówką ani wiary, ani turystycznego resortu? Bo tu agnostycyzm napawa nadzieją. To nie cud, tylko magia mądrego kina.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.