Trzydziestolatka, od trzech lat sama. Feministka. Amatorka teatru (skończyła Studio Teatralne im. Machulskich w Warszawie). Absolwentka London School of Economics, mieszkała w Brukseli i Dublinie. Niebawem będzie pracować w Wiedniu, ale wcześniej spędzi trzy tygodnie urlopu w Kenii jako wolontariuszka w sierocińcu. Zarabia 5 tys. euro miesięcznie. Gdyby wróciła do Polski, choć nie zamierza, chciałaby pracować na rzecz tolerancji homoseksualistów w Polsce.
Trzy powody, z powodu których nie chcę wrócić do Polski:
Boję się, że skoro dobrze zarabiam, to nie znajdę kogoś na moim poziomie. I nie chodzi tylko o poziom zarobków, ale o sposób myślenia, że pojedzie ze mną na wakacje wolontariat. W Polsce faceci są zbyt tradycyjni, nie potrafią sobie poradzić z dobrze zarabiającymi kobietami. To mamisynki, chcą, żeby kobiety się nimi opiekowały. Obawiam się, że Polki muszą siedzieć ze swoimi facetami w domu. A ja lubię wracać nad ranem i nie życzę sobie, żeby ktoś mi zrzędził. Ale to już nie moje zmartwienie, bo jak na polskie standardy wiek "poborowy" mam za sobą.
W Dublinie ze znajomymi wyskakiwaliśmy na śniadanie za 20 euro, potem lunch, czasem wystawna kolacja (w mojej rodzinnej miejscowości nawet nie ma gdzie wyjść na śniadanie za 20 euro). Mieszkaliśmy w multikulturalnej bańce, czyli międzynarodowej dzielnicy, ludzie są tam są otwarci, tolerancyjni. W Polsce takich miejsc nie ma. Jestem przyzwyczajona do spędzania weekendu w Paryżu, czasami polecę na spektakl w Londynie.
Wszyscy znajomi w Polsce mają już dzieci, pozakładali rodziny. Ta rutyna w Polsce jest okropna - szkoła, studia (w tym czasie trzeba kogoś poznać), potem ślub, kupno domu/mieszkania, dziecko i wszystko przed trzydziestką. W Polsce wciąż wielu ludzi najczęściej zostaje w miejscu, w którym się wychowali. Skoro ich rówieśnicy mają już dzieci, to oni też. Moi polscy znajomi po urodzeniu dziecka wyłączyli się z życia towarzyskiego. W Irlandii rówieśnicy to byli zwykle single i dalej starali się prowadzić życie towarzyskie ciągając za sobą dzieci.
Nieważne, ile bym zarabiała, mogłabym zostać przewodniczącą ONZ i mieć willę nad oceanem, jeśli nie będę miała męża, to w Polsce nie będę doceniana. Gdy odwiedzam dom, bliscy dopytują, kiedy ułożę sobie życie i znajdę męża. Chce mi się wtedy krzyczeć.