Najprostszy szampon, jaki możemy przygotować w domu, to wywar z korzenia mydlnicy lekarskiej - pieniącego się ziela, bogatego w saponiny, naturalne środki czyszczące. Wystarczy wsypać do garnka 2 łyżki, zalać dwiema szklankami wody, zagotować, po czym odcedzić i odstawić do przestudzenia - ale niecałkowitego, bo pieni się tylko wtedy, gdy jest ciepły! Polewamy nim głowę, wcieramy w skórę, a na końcu spłukujemy.
Jeżeli chcemy, żeby szampon nie tylko czyścił włosy, ale dodatkowo je wzmacniał czy delikatnie zmieniał ich kolor, możemy zastosować kilka innych naturalnych składników. Ja zdecydowałam się dorzucić do wywaru 2 łyżki korzenia łopianu, który - podobnie jak mydlnica lekarska - zawiera saponiny, działa antybakteryjnie i przeciwzapalnie, podobno ma także dobry wpływ na skórę, zapobiega wypadaniu włosów i łupieżowi. Ponadto dodałam 2 łyżki kory dębu, która lekko przyciemnia włosy (blondynki mogą zastąpić ją rumiankiem).
Wywar gotowałam przez 5 minut, po czym dosypałam do niego 2 łyżeczki suszonej pokrzywy, która wzmacnia i regeneruje włosy. Nie może być to jednak świeża pokrzywa! Pamiętacie doświadczenia Ani z Zielonego Wzgórza? No właśnie. Blondynki lepiej niech z pokrzywą nie eksperymentują. Pokrzywa parzyła się pod przykryciem przez kolejne 15 minut. Gdy mikstura trochę ostygła, odcedziłam ją i przelałam do szklanej butelki.
Ostatnim składnikiem był eukaliptusowy olejek eteryczny, którego dolałam 8 kropli, czyli... o jakieś 7 za dużo. Po umyciu włosy pięknie pachniały eukaliptusem, ale nie wyglądały najlepiej. Były sztywne i ciężkie. Rozrzedzenie szamponu szklanką naparu też nie pomogło. Następnym razem więc olejku już nie dolewałam, choć kropelka byłaby chyba idealna.
Tym razem włosy były czyste i przyjemne w dotyku, lecz dość suche i bez zapachu. Kora dębu po jednym myciu nie spowodowała zmiany koloru, choć włosy opłukałam dopiero po 15 minutach. Za to skóra głowy w ogóle nie była podrażniona. Nie miałam też problemów z rozczesywaniem, choć w przypadku bujnych loków taki problem pewnie by się pojawił.
Ile kosztuje szampon domowej roboty? Zacznijmy od składników. Żeby je zdobyć, musimy udać się do sklepu zielarskiego. W aptece czy w sklepie ekologicznym raczej nie dostaniemy mydlnicy lekarskiej. Zioła można kupić też przez Internet - 50-gramowe opakowanie kosztuje ok. 3,5 zł plus koszt przesyłki. W sklepie stacjonarnym - ok. 4 zł.
Do przygotowania szamponu wystarczają 2 łyżki korzenia mydlnicy lekarskiej, czyli mniej więcej 1/5 opakowania. Taki szampon kosztowałby ok. 80 groszy, ale starczyłby na co najwyżej 2 mycia. Ten, który ja przygotowałam, z wielu ziół, był prawie dwa razy droższy - jedno mycie kosztowało ponad 1,5 zł. To oznacza, że myjąc nim włosy co drugi dzień, miesięcznie wydałabym ok. 22 zł. Prawdopodobnie tyle samo, ile kosztowałby gotowy szampon naturalny z certyfikatem (można go kupić za 37 zł, a powinien starczyć przynajmniej na półtora miesiąca). Zioła można byłoby jednak kupować hurtowo, przez internet i do wywaru z mydlnicy dodawać je wymiennie - koszt byłby znacznie niższy.
Trzeba jednak brać pod uwagę inne utrudnienie. Szampon ziołowy szykuje się tuż przed myciem; można go co prawda przechowywać w lodówce, ale nie zaleca się, by stała tam dłużej niż 2 dni. Z drugiej strony gotowanie go zajmuje nie więcej niż 15 minut. Ja jestem zadowolona z efektu i dlatego postanowiłam od czasu do czasu kontynuować domowe wytwórstwo. Wkrótce czas na porządną odżywkę.