W dobie sztucznego przepychu Pamela Anderson wnosi dużo autentyczności. To już nie Pamela z czasów "Słonecznego Patrolu" z bujnymi falami i hollywoodzkim glamourem. Od kilku lat aktorka wychodzi z tej roli czy to wybierając klasyczne eleganckie stroje, czy rezygnując z makijażu. Teraz przyszła pora na fryzurę, a konkretnie krótkie, geometryczne cięcie z mikrografką i pełnym światła blondem.
Pamela to dojrzała, silna kobieta, a jej nowe włosy – precyzyjnie, wręcz architektonicznie ścięte – wpisują się w aktualny trend „power crop" – czyli radykalnych cięć, które mają moc pewnego rodzaju rytuału. To look z pazurem, na który decyduje się coraz więcej kobiet. Dlaczego? Bo wyobrażenia o normalności się zmieniają, a nieoczekiwane podejście do piękna jest ciekawsze niż to co mogłoby się wydawać standardem.
Nie sposób nie zauważyć, że fryzura współgra z resztą stylizacji. Pamela miała na sobie szytą na miarę suknię projektu Tory Burch z lodowatej siateczki jedwabnej w całości haftowanej skręconymi srebrnymi cekinami i mieszanką rozproszonych kryształów. Co ciekawe jej sylwetka została skrojona od wewnątrz na zewnątrz przy użyciu tradycyjnych technik odzieży męskiej, z ręcznie rzeźbionymi fiszbinami, przesadnie wyciętymi biodrami, ręcznie wykonanym gorsetem i formowanym, unoszącym się dekoltem.
Suknia niczym z galaktyki przyszłości kontrastuje z naturalnym lookiem aktorki, pozbawionym grama makijażu i rzeźbiarskim cięciem włosów. Dzięki nowej fryzurze ucho ozdobione wyrazistym kolczykiem marki Pandora staje się centralnym punktem – a odkryta linia karku dodaje surowej elegancji. Werdykt? 10/10, chociaż za pięknymi lokami i tak będziemy tęsknić.