Postanowienie: próba gry na wiolonczeli
Miejsce: Music School (Warszawa)
Czas: blisko godziny
Nigdy nie miałam twardego postanowienia, że zostanę wiolonczelistką, ale... z tyłu głowy miałam myśl, że chciałabym choć raz spróbować gry na tym instrumencie. Przez lata odkładałam to marzenie na najwyższą półkę. I w końcu wpadłam w redakcyjny cykl "Postanowione - zrobione". Nie było wymówki. W środę umówiłam się na godzinną lekcję. Zaraz miałam się przekonać, że choć instrument jest piękny, to niełatwy.
Nauczyciel (oaza spokoju i wyrozumiałości!) wyjął wiolonczelę z "etui". Była piękna. Zaczęliśmy od ustawienia. Instrument musi solidnie opierać się o kolana, żeby nie przekrzywiać się na boki. Gryf należy ułożyć po lewej stronie szyi. I tu miałam kłopot, bo w pierwszym odruchu chciałam go ustawić po prawej (po tej stronie zwykle noszę torebkę). Udało się - plecy wyprostowane, wiolonczela ustawiona.
Przeszliśmy do tematu: co zrobić z rękoma? Na początek nauczyciel wziął na tapetę rękę prawą, która trzyma smyczek. Z pozoru trzymanie go jest łatwe, gdyby nie kciuk (musi być zgięty, a ten złośliwiec wygina się w przeciwnym kierunku). Walczyłam z nim przez całą lekcję. Jak się dowiedziałam, to wojna, którą wypowiadają kciukom wszyscy laicy.
Pomijając epizod z kciukiem, utrzymanie smyczka nie sprawiało mi kłopotu. - Z kciukiem w końcu się wygrywa. Tak naprawdę potem o nim zapominasz. Grając na wiolonczeli, masz cztery palce. Wskazujący - jest numerem 1, środkowy - 2, serdeczny - 3 i mały - 4.
Po miniwykładzie mogłam przeciągnąć smyczkiem po strunie. Wiolonczela wydała pierwszy dźwięk! Niesamowite. Poczułam się, jakbym to co najmniej ja zaczęła śpiewać na głos. A to była ona. Przesuwałam smyczkiem po każdej strunie (są cztery). Nauczyciel lekko się uśmiechał, co dodało mi większej odwagi.
- A teraz zajmijmy się lewą ręką - powiedział nauczyciel, wyrywając mnie z mojego pierwszego w życiu koncertu na jednej strunie. - No tak! Przecież jest jeszcze druga ręka, którą trzeba skoordynować z tą pierwszą. I tak pojawiły się schody. - Paznokcie są za długie, nie przyciśniesz zbyt mocno strun - usłyszałam. A słowo daję, poprzedniego wieczoru ścinałam je pieczołowicie (może zostawiłam 2 milimetry ponad opuszkę). Okazało się, że nawet minipaznokieć to za dużo. Miałam pewne trudności z dociskaniem strun, ale i tak ćwiczyłam dzielnie.
Przeczucie podpowiada mi, że nie zostanę wielką wiolonczelistką, ale zrealizowanie tego marzenia dostarczyło mi masy frajdy. Na koniec zajęć nauczyciel mnie rozbawił, opowiadając anegdotę: - W jednym z filmów o agencie 007 jest scena, w której aktorka udaje wiolonczelistkę. "Gra" z zapałem, choć każdy profesjonalista wie, że mija się z dźwiękami. Więc po pierwszych zajęciach mówię zwykle uczennicom, że może wiolonczelistką jeszcze nie jesteś, ale dziewczyną Bonda już tak.
Cóż, zawsze to coś...