• Link został skopiowany

Wasze zakupy: Queen Lash Mascara Waterproof

Andreson ze Znam.to o "braku królewskiego efektu"
Queen Lash Mascara Waterproof /Znam.to
Queen Lash Mascara Waterproof /Znam.to

Nie wiem, czemu wciąż kupuję kosmetyki marki Helena Rubinstein . Żaden mnie nie zachwycił, żadnego nie kupiłam więcej niż jeden raz, a ciągle daję się namówić na testowanie/kupowanie kolejnych. Musi być - magia nazwiska i polskie korzenie marki.

Od lat szukam tuszu idealnego - a idealny dla mnie oznacza wodoodporny, podkręcający i wydłużający rzęsy, nadający rzęsom naturalny wygląd - żadnego efektu sztucznych rzęs. Gdyby Lash Queen spełniała wszystkie swoje obietnice, pewnie skończyłaby jako maskara okazjonalna, używana czasem przed wieczornym wyjściem, użyta kilka razy i po 3-5 miesiącach prawie pełna wyrzucona do kosza. Na całe szczęście posłużyła mi nieco częściej.

Kupiłam ten tusz za namową jednej z wizażystek marki, która to wizażystka na wszelkie świętości zaklinała się, że jest to najlepszy tusz wodoodporny na rynku. Poniekąd miała rację, ale o tym później. Wahałam się dość długo, ale nie dlatego, że jej nie uwierzyłam (tradycyjnie dzielę przez dwa zapewnienia producenta o cudach, jakie wywołać ma jego produkt), ale z powodu wyglądu tuszu. Bizantyjski przepych to nie mój styl. Tusz Lash Queen Waterproof ukryty jest w złotej grawerowanej grubej tubce, która jest nieco cięższa od innych tuszy (choć pojemność jest standardowa). Jednak pewnego dnia okazało się, że muszę kupić nowy tusz, w perfumerii nie było tego, po który się wybrałam, więc do domu przyniosłam wodoodporną maskarę Rubinstein. Wodoodporne tusze chyba nie cieszą się popularnością - większość tuszy nie występuje w tej formie.

Nie jest to dla mnie tusz idealny, ale ma wiele zalet, których szukam - po pierwsze naturalność. Lubię, gdy jedna warstwa maskary zapewnia dyskretny, neutralny wygląd rzęs. I tak jest z tym tuszem, dopiero kolejne warstwy nadają rzęsom większej objętości, i bardziej zdecydowanie podkreślają oko. Początkowo strasznie trudziłam się z tym tuszem - pomimo specjalnie zaprojektowanej szczoteczki na rzęsach zostawały grudki, a rzęsy łatwo się sklejały. Czasem się tak zdarza, i ja to zazwyczaj tłumaczę tym, że w opakowaniu jest za dużo tuszu. Po kilku dniach, może po tygodniu, problem zniknął. Nie wiem, czy po prostu nauczyłam się odpowiednio używać tej szczoteczki, czy też w tubce znalazło się mniej tuszu i szczoteczka mniej go nabierała. Tak czy siak - tusz zaczął realizować obietnice swego producenta. Rzęsy wyglądają bardziej majestatycznie, ale bez przesady - jeśli ktoś oczekuje prawdziwie królewskiego efektu, to powinien kupić inny tusz. Moim rzęsom nie przybyło objętości, choć były znacznie wydłużone. Nie były też podkręcone, zaledwie lekko podniesione. Nie lubię używać zalotki, ale przy Lash Queen czasem trzeba było. Za to - raz podkręcone zalotką rzęsy i pomalowane tym tuszem pozostawały pięknie podkręcone aż do demakijażu - a to nie zawsze się zdarzało w przypadku innych tuszy.

Za co polubiłam Lash Queen? Za trwałość. To najtrwalszy tusz, jaki kiedykolwiek używałam. Nie poddaje się w żadnych warunkach, nie straszne mu ulewy, nie straszny upał topiący asfalt na ulicach. Przy czym warto dodać, że nie niszczy rzęs - trzyma je w silnym uścisku, ale po demakijażu rzęsy nie wyglądają gorzej niż przed (miałam kiedyś złe doświadczenia z tuszem wodoodpornym, który wysuszał rzęsy i powodował, że się łamały i wypadały podczas zmywania makijażu z oczu ). Pewnie o tej trwałości mówiła wizażystka, która polecała mi tę maskarę. Lash Queen jak każdy członek rodziny królewskiej wymaga specjalnego traktowania - i nieodzowny stał się bardzo mocny środek do demakijażu.

Ogólnie - nie wiem, czy kupię jeszcze ten tusz - to solidny kosmetyk, wart swojej ceny... ale ja szukam tuszu, który pozwoli mi zapomnieć o zalotce.

Czytaj też w Znam.to: Rzęsy, które zawstydzą aktorki z bollywodzkich filmów

Wasze zakupy: cienie Chanel

Baza pod cienie

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

  • Link został skopiowany
Więcej o: