Dyskalkulia to nie wymysł, ale przykre zaburzenie. Chorzy nie mają w Polsce szans na studia

Nie są w stanie odróżnić tysiąca od miliona, nie wiedzą, czy 15 minut to chwila, czy wieczność. Ale muszą pisać maturę z matematyki. Specjaliści z Uniwersytetu Gdańskiego apelują do MEN: pozwólcie uczniom z dyskalkulią wybrać inny przedmiot

Mówi się o nich "chorzy na matematykę". Według Światowej Organizacji Zdrowia na dyskalkulię cierpi ok. 5 proc. populacji (na dysleksję 15 proc.). W Niemczech i Wielkiej Brytanii program nauczania matematyki dostosowany jest do ich możliwości. W Polsce piszą obowiązkową maturę z matematyki. Takich uczniów jest co roku ok. 80. Nie wiadomo, ilu w ogóle do egzaminu nie podchodzi.

Jak niepełnosprawny na maturze z WF-u

- Zdobywają średnio 13-15 proc. możliwych do uzyskania punktów [potrzeba 30 proc., żeby zdać maturę - red.] - mówi prof. Małgorzata Lipowska, psycholog kliniczna i wicedyrektorka Instytutu Psychologii UG. - To tak, jakby osoba poruszająca się na wózku musiała zdawać maturę z WF-u - dorzuca Anna Walerzak-Więckowska, pedagog, autorka testów diagnostycznych z dyskalkulii. Dyskalkulia to zaburzenia w zdolnościach matematycznych, które sprawiają, że uczeń nie jest w stanie opanować minimum programowego. Osoba z dyskalkulią nie potrafi odczytać godziny na zegarku tarczowym. Nie mogłaby sprawdzić rachunku w sklepie. Liczby nie oznaczają dla niego konkretnych wartości: milion mógłby uznać za mniejszy od tysiąca.

Jednocześnie są to osoby intelektualnie sprawne. Często osiągają bardzo wysokie wyniki z przedmiotów humanistycznych i artystycznych. Ale bez matury z matematyki nie mają szans na studia. Psychologowie z Uniwersytetu Gdańskiego apelują do Ministerstwa Edukacji, by matematykę na maturze zamieniło im na inny, równie wymagający przedmiot, np. biologię lub historię.

Minister-humanistka coś zmieni?

Dziś ponad trzystu fachowców: psychologów i pedagogów (z kraju i świata) oraz nauczycieli spotka się na pierwszej w Polsce konferencji naukowej poświęconej tej chorobie. Jednym z jej efektów będzie wysłanie oficjalnego listu do MEN. - Liczymy na nową minister. Do tej pory oświatą rządzili matematycy, teraz jest humanistka - mówi Anna Walerzak-Więckowska. Rzeczywiście, i minister Hall, i Szumilas kończyły studia matematyczne. Matematykiem jest też prof. Zbigniew Marciniak, były wiceminister edukacji, który dyskalkulię nazwał "humbugiem naukowym". To on w 2010 r. zdecydował, by nie wprowadzać żadnych ulg maturalnych dla takich uczniów.

Aktualnie jedyna ulga polega na tym, że egzaminatorzy, sprawdzając matury, uwzględniają mylenie liter i cyfr, błędy w zapisie działań rachunkowych. Dla osób z głęboką dyskalkulią to - jak twierdzą eksperci - żadna pomoc. Pytanie, czy szkoły nie zostaną zalane zaświadczeniami o schorzeniu i wnioskami o zwolnienie z egzaminów. Tak właśnie było w przypadku dysleksji. W ciągu ostatnich 10 lat liczba dzieci z orzeczeniami o dysleksji rozwojowej urosła z 7 do 15 proc. Część rodziców potraktowała zdobycie takiego papierka jako sposób na ułatwienie dziecku życia w szkole.

Eksperci tłumaczą, że na dyskalkulię nie zapada się ot tak, przed maturą. Diagnozuje się ją już w gimnazjum. - Nie da się oszukać psychologa, a nieuczciwe poradnie mogłaby wykryć kontrola ministerialna - przekonuje Walerzak-Więckowska.

Jak na apel psychologów zareaguje obecna minister Joanna Kluzik-Rostkowska, absolwentka dziennikarstwa? Wczoraj w odpowiedzi "Metru" biuro prasowe MEN napisało tylko, że nie prowadzi żadnych prac w tej sprawie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA