Nie zliczę, ile razy stałam przed lustrem z korektorem w ręku, zastanawiając się, czy to już ten wiek, w którym każda warstwa robi się widoczna. A potem trafiłam na liftingujący korektor pod oczy z peptydami od Inglota. Bingo. To mój nowy numer jeden – lekka formuła, która daje średnie krycie, ale wygląda jak druga skóra. Zero tapety i zero osadzania się w zmarszczkach, a przy tym naprawdę ciekawy skład, m.in. sok z brzoskwini oraz olej z pestek jabłka alpejskiego. Cała formuła zapewnia naturalne wygładzenie, którego nie trzeba poprawiać co godzinę. Po ostatniej lekcji makijażu, gdzie usłyszałam od profesjonalistki: „nigdy nie nakładaj korektora na suchą strefę bez nawilżenia" – przetestowałam go z porządnym kremem i efekt był jak z kampanii marki beauty.
Jeśli chodzi o podkłady – jestem zwolenniczką dopasowywania produktu do nastroju skóry. Dlatego polecę wam aż 3 dobre, ale wybierzcie jeden w zależności od potrzeb. Osobiście lubię ten pielęgnujący podkład, bo skóra zapracowanego człowieka jest zmęczona i odwodniona. A ja kocham swoją pracę, ale kocham też blask. Osoby z niedoskonałościami powinny wybrać dobrze kryjący, ale świetlisty podkład – bo nie ma nic ładniejszego niż równomierna świetlista cera. Wygładzający kosmetyk z efektem blur w biało-beżowej tubce to must have na wielkie wyjścia. Wszystkie warte uwagi podkłady znajdziesz w Inglot, bo wcale nie trzeba sięgać po produkty zza oceanu – polskie marki robią to świetnie. Inglot ma formuły, które współpracują z cerą, nie tylko ją przykrywają.
Jeśli jesteś Polką i nie masz południowego fototypu – brudny róż to twój przyjaciel. I nie mówię tego z przymrużeniem oka. Na lekcji makijażu dowiedziałam się, że większość z nas ma tzw. harmonijną urodę – czyli pasują nam neutralne, przygaszone tony. Róże w sticku z Inglota to moje odkrycie ostatnich miesięcy – wygodna aplikacja jak u Rare Beauty, a kolory i pigment? Totalnie topowe. Jedno pociągnięcie, odrobina wklepania i masz policzki jak po dobrym komplemencie, tylko że wszystko jest pod kontrolą. Pamiętajmy też o bronzerze, top produkcie na lato. Jeśli kochasz ten moment, gdy skóra wygląda jakby wróciła z wakacji, to pokochasz też sypki bronzer Inglot z satynowym wykończeniem. Produkt Bronzie Cheeks daje piękny naturalny efekt skóry lekko muśniętej słońcem.
Tusz do rzęs musi dla mnie robić efekt za jednym pociągnięciem. I dlatego More Than a Legend od Inglota – ten z efektem natychmiastowej objętości – robi u mnie za klasyk na wyjścia. Natomiast na co dzień coraz częściej sięgam po brązowe tusze – są subtelniejsze, miękkie w spojrzeniu, dają turbo naturalny efekt. Czytałam jeszcze, że wśród internautek co lato popularna staje się wodoodporna wersja ALL EYE WANT. A brwi? U mnie jest tylko jedno kryterium: żeby się trzymały cały dzień i nie wyglądały jak naklejone. Pomady i żele od Inglota dają radę – dobrze trzymają włoski w ryzach. Dla mnie? Wygrywają naturalnością i łatwą aplikacją.