Słowo „miracle" w nazwie kosmetyku to odważne posunięcie. Oczekiwania rosną, a ja spodziewam się przynajmniej efektu jak po wizycie u fryzjera. Co obiecuje producent? Maska ma regenerować, wygładzać, nawilżać i generalnie działać jak magiczny eliksir dla włosów, które widziały w życiu za dużo prostownicy i farby. Czytam skład: olej z nasion arganii, ekstrakt z liści rozmarynu lekarskiego, ekstrakt z kwiatów lotosu, ekstrakt z liści morwy białej, do tego aloes i olejki – nieoczywisty, bardzo naturalny.
Czy działa? I to jak! Co prawda ja mam naturalne włosy. Staram się ich nie niszczyć farbą, ale zdarza mi się korzystać z lokówki. To co mogę powiedzieć, to to, że już po pierwszym użyciu włosy są gładkie, miękkie i (co najważniejsze) nie obciążone. Znasz ten moment, kiedy spłukujesz maskę i już czujesz, że to będzie dobry dzień dla twoich włosów? Tak właśnie miałam. Na ogromny plus oceniam zapach, chociaż nie do końca umieć go zweryfikować – subtelny, lekko kremowy, ale nie nachalny. Być może lekko kokosowy? Efekt wygładzenia utrzymuje się do kolejnego mycia, co jest dla mnie dużym plusem. Jeśli masz włosy, które łatwo się puszą i wyglądają jak aureola świętego (tylko że mniej urocza), to ten produkt jest wart twojego zainteresowania.
Znasz te produkty, które obiecują wszystko i jeszcze trochę? Tak właśnie wygląda opis tego sprayu i brzmi on ryzykownie. Ochrona przed temperaturą, nawilżenie, wygładzenie, dodanie blasku, redukcja puszenia – lista obietnic jest długa. Pierwsze wrażenie? Ładnie pięknie. Konsystencja lekka, nie klei się, nie obciąża, ale tam gdzie spodziewałam się płynnej struktury spotkałam się z kremową – trochę jak w odżywce od dobrej marki.
Psikałam nim wilgotne włosy tuż po umyciu oraz zmyciu maski. Po wysuszeniu włosy faktycznie były bardziej miękkie i zdyscyplinowane. Efekt nie jest tak spektakularny jak po masce, ale jeśli używasz prostownicy czy suszarki – myślę, że to świetna tarcza ochronna. Po kilku dniach zauważyłam też, że końcówki wyglądają na zdrowsze i mniej się plączą. Muszę przetestować go również drugiego dzień po myciu, kiedy włosy tracą trochę blasku, ale na ten moment nie widzę żadnych minusów – i całe szczęście, bo dzięki temu wart jest swojej ceny.
W skrócie: tak. Jeśli twoje włosy są przesuszone i potrzebują intensywnej regeneracji, te dwa produkty australijskiej marki naprawdę robią różnicę. Czy kupię ponownie? Maskę – na pewno. Spray – myślę, że również. To dobry produkt dla tych, którzy stylizują, suszą i walczą z puszeniem.
Moim zdaniem jedynym minusem powyższych produktów Eleven Australia jest mało atrakcyjny design. Prawdopodobnie nie wybrałabym tych produktów ze sklepowej półki, ponieważ estetycznie nijak nie przyciągają mojej uwagi. Jednak teraz, gdy już je poznałam, nie mogę ich zignorować. Czy Eleven Australia to fryzjerskie perełki? Myślę, że zasłuży na swoją reputację. Jeśli twoje włosy wołają o pomoc, a ty masz dość kosmetyków, które "tylko wyglądają ładnie na półce", to serio – warto spróbować. Cena nie jest najniższa, ale dostajesz produkt, który rzeczywiście działa i daje ci zdrowe włosy jak po profesjonalnej kuracji.