Jakie były początki marki? Kiedy projektowanie stało się pomysłem na życie?
Moja mama była konstruktorką w Modzie Polskiej i jako dziewczynka oglądałam pokazy mody, siedząc jej na kolanach. Własną markę założyłam na początku lat 90., w chaotycznych czasach transformacji. Wbrew pozorom nie było lepszego momentu na debiut. Polki miały puste szafy i marzyły o tym, by ubierać się jak Europejki, a nie jak kopciuszki z bloku wschodniego. Chciałam im tę europejskość dać.
Jak bardzo zmienił się polski przemysł modowy przez ostatnie kilka lat? W jaki sposób najłatwiej teraz dotrzeć do klienta?
Zmienił się bardzo. Klientki stały się bardziej wybredne: nie chcą masowej produkcji, nie ograniczają się do jednej marki i doskonale wiedzą, czego szukają. Coraz więcej kobiet przyzwyczaja się do sklepów internetowych i przymierzania w domu.
Jakie są plusy i minusy prowadzenia własnej marki w Polsce?
Plusem jest to, że kobiety mają potrzebę kupowania ubrań i dbania o swój wygląd. Do minusów zaliczyłabym to, że dopiero uczymy się inwestowania w jakość. Staram się zresztą myśleć o swojej marce w szerszym, europejskim kontekście. Sprzedajemy też za granicą i jest to dla mnie ważny kierunek rozwoju.
Co jest wyznacznikiem sukcesu dla projektanta?
Sukces to dla mnie chwila, kiedy spotykam kobiety ubrane w moje projekty - czy to na ulicy, czy wieczorem w teatrze. Widuję nawet starsze sukienki czy płaszcze, sprzed kilku lat. To znaczy, że nie są do powieszenia na wieszaku, tylko do noszenia.
Kim jest Pani klientka? Kto jest odbiorcą projektów Beaty Cupriak?
Moje klientki to kobiety, które wiedzą, czego chcą. Są zmęczone sieciówkami i wolą kupić mniej, ale dobrej jakości i na lata. Często dowiaduję się od klientek, że noszą sukienki, które kupiły u mnie wiele lat temu i te sukienki nadal trzymają formę. Ponadczasowe kroje się nie przeterminowują. Nie interesuje mnie moda na jeden sezon.
Czy są projekty do których ma Pani szczególny sentyment?
Wiele rzeczy bardzo lubię i sama noszę. Szczególne miejsce w mojej szafie zajmuje prosta sukienka sprzed wielu sezonów, którą rzadko ostatnio zakładam - sama mam raczej nieformalny styl - ale z przyjemnością na nią patrzę. To wełniana mała czarna bez rękawów, z dekoltem w łódkę, minimalistyczna i ponadczasowa. Podaruję ją córce.
Pamiętam też sukienkę, którą nazywaliśmy "patka", dopasowaną z kontrastowym oblamowaniem i asymetrycznym, pionowym cięciem przy dekolcie. To było wydarzenie! Uszyliśmy jej 5.000 sztuk. Potem wszyscy nas podrabiali - takie były czasy.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!