Jestem bogaty, więc ubieram się w szmateksie

Aż jedna trzecia klientów szmateksów to osoby, które stać na kupno markowych ubrań w drogich butikach. Czują, że nie muszą podkreślać strojem swojego statusu

Sklepy z używaną odzieżą z Zachodu pojawiły się u nas pod koniec lat 80. Nawet wtedy szokowały siermiężnością: kilka ogromnych koszy, wokół kłąb ludzi wyszarpujących co lepsze łupy. W zwykłych sklepach wszystkie ciuchy były szare i szyte na jedno kopyto, więc pod lumpeksami ustawiały się kolejki.

Dziś markowej odzieży w bród, a szmateksy dalej prosperują, i to nieźle. Ulokowane przy głównych ulicach, coraz częściej przypominają ekskluzywne butiki: przy wejściu koszyki, ubrania rozwieszone według gatunku, rozmiaru, koloru, przymierzalnie z lustrami.

Jak zbadał TNS OBOP, w szmateksach robi zakupy aż 42 proc. Polaków. Tyle samo procent badanych w ogóle tam nie zagląda, a 13 proc. robi to wyjątkowo. Choć dwie trzecie klientów określa swoją sytuację materialną jako "złą", to aż 33 proc. pozostałych mówi, że powodzi im się "dobrze" lub "średnio".

88 proc. biedniejszych klientów kupuje w second-handach z powodu niskich cen. Za to aż 54 proc. spośród tych bogatszych przyznaje, że robi to dla przyjemności. Wychwalają, że ubrania tam są ciekawe, nietuzinkowe, modne, często np. prosto z Paryża, takie, których nie można dostać w sieciowych sklepach.

- W społeczeństwach dobrobytu w grupie o wyższym statusie materialnym wytwarza się tzw. zjawisko "going poor", czyli "ubieranie się na dziada". Ludzie mniej zasobni wolą się postawić i kupić coś markowego nawet ponad stan. A bogatsi są już tak pewni siebie, że nie widzą w kupowaniu w szmateksach nic deprecjonującego. Także w Polsce jest już wiele osób, które czują, że nie muszą już demonstrować ubiorem swojego statusu - mówi prof. Antoni Sułek z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, który opracował badania dla OBOP-u.

Dlaczego kupuję w second-handzie

Tomek, maturzysta z Warszawy

Zaglądam do second-handu może raz na pół roku, szukam konkretnych rzeczy. Np. dziś chcę kupić fajną koszulę lub marynarkę, choć jeśli zobaczę inną ciekawą rzecz, też chętnie ją wezmę. Jeżeli jakiś ciuch przestanie mi się szybko podobać, nie będzie mnie bolało, że wydałem na niego dużo kasy. A jeśli trafi się oryginalny, markowy ciuch, można go z zyskiem sprzedać na Allegro. W second-handzie przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie, gdy we wtorek jest dostawa, można spotkać cały przekrój ludzi: starsze panie, młode dziewczyny i eleganckie bizneswoman. Nowy trend to wyskoczyć sobie na ciuszki w przerwie na lunch.

Danuta, pedagog z Płońska

Ubrania, które noszę na co dzień i w pracy kupuję w markowych sklepach, ale kiedy szukam czegoś oryginalnego na jednorazowe wyjście, szperam w second-handach. Nie zawsze mam konkretny plan, najczęściej przychodzę po bluzkę, a wychodzę ze spodniami, zależy na co ciekawego trafię. Kupuję raczej dla siebie, czasem wybieram coś dla syna. W second-handach w Płońsku jest zdecydowanie taniej niż w Warszawie.

Marta, emerytka

W second-handach kupuję zasłony z Anglii i Portugalii, często zupełnie nowe, w przepiękne wzory. Szyję z nich obrusy. Kupuję też pościel, bo można trafić na bawełnę naprawdę dobrej jakości, a u nas zazwyczaj jest ze sztucznym domieszkami. Przerabiam to na poduszki, podkładki pod talerze. Ubrań raczej nie kupuję, nie znoszę przymierzania - częściej szyję sama.

Michał, pracuje w prywatnej firmie w Warszawie

Rzadko kupuję w second-handach, może raz na dwa miesiące, kiedy jestem naprawdę zdesperowany i nie mam się w co ubrać, a nie lubię wielkich sklepów. Jestem dość wybredny, ale jeśli już jestem w second-handzie, to kupuję różne części garderoby, żeby ubrać się w całości i nie tracić czasu na bieganie po sklepach.

Karolina ze Starachowic, studiuje w Warszawie

Na second-handy namówiły mnie koleżanki jakieś dwa lata temu. Nigdy nie ubieram się tu od stóp do głów, zazwyczaj kupuję bluzki. I tylko gdy to prawdziwa okazja cenowa. W Warszawie jest drożej, ale też jest większy wybór.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.