Z Reni Jusis rozmawia Artur Tylmanowski
Płyty taneczne zaczęłam nagrywać, gdy jeszcze byłam studentką. Od mojego debiutu upłynęło 11 lat i wcale nie chciałam spędzić ich na klubowym parkiecie. Nie ma się czego wstydzić, że dojrzewamy i czasem mamy ochotę sięgać do klasyki. Ja mam teraz zupełnie inne priorytety i co innego mnie porusza.
Zadawałam sobie to pytanie, gdy zaczynałam pracę nad akustycznymi balladami. Ale doszłam do wniosku, że moja publiczność przez te lata dojrzewała razem ze mną i jest gotowa również na dojrzały krok z mojej strony. Z resztą dzisiaj nikt nie kupuje płyt w ciemno. Wcześniej słuchamy piosenek w internecie. Ja też zamieszczam fragmenty moich kompozycji w sieci. Pewnie przy okazji "Iluzjonu..." część publiczności się podzieli. Pojawiają się jednak ostatnio nowi słuchacze, którzy do tej pory wcześniej mnie nie słuchali. To ciekawe doświadczenie dla każdego twórcy.
Na tej płycie jest tyle samo prawdy co fikcji. I nie powinnam teraz mówić, co jest czym, bo to byłoby uproszczenie. Czasem inspiracjami były opowieści, baśnie, wytwory mojej wyobraźni. Ale z drugiej strony jest tam także bardzo dużo moich prywatnych, bolesnych przeżyć. To zapis emocji dziewczyny, która chce jakoś usystematyzować ostatnie 10 lat. Taki rodzaj terapii. Z czasem nasze lęki i traumy zastępuje stabilizacja, poczucie bezpieczeństwa. To też może być inspirujące.
Trzy z nich: "Panna z bagien", "Kurtyzana" i "Był sobie paź" to obserwacje, historie opowiedziane przez moich przyjaciół. Przydarzyło im się coś, co ma ogromny wpływ na całe ich życie. Ja często jestem obserwatorem, narratorem, niekoniecznie głównym bohaterem.
Środowiskom i klubom gejowskim zawdzięczam wsparcie w bardzo trudnym momencie, gdy mojej płyty "Elektrenika" nie promowały żadne media, a cała moja aktywność skupiła się na graniu koncertów. Uważam, że to środowisko bardzo wyedukowane muzycznie, bardzo otwarte, które chętnie się dzieli swoimi pasjami. Dzięki tym koncertom i dzięki temu, że moje piosenki grano w klubach, ludzie w całej Polsce dowiedzieli się o mojej płycie.
Póki co większość maili dostaję od dziewczyn, które są w podobnym momencie życiowym co ja. Niektóre piszą, że się przy tej płycie wypłakały, albo postanowiły diametralnie zmienić swoje życie, co jest dla mnie wielkim komplementem. "Iluzjon..." nie jest płytą do grania w klubach, tylko w małych salach podczas kameralnych koncertów. Stąd pomysł na jesienną trasę klubową po starych kinach.
Wiele się zamyka i zamienia np. w supermarkety. Ale te, które przetrwały, mają niezwykły, refleksyjny klimat. Czasami informują nas o nich fani. We Wrocławiu jedno z zamkniętych starych kin wyraziło chęć otworzenia swoich drzwi tylko na nasz koncert. Przez wakacje chcemy wybrać czarno-białe filmy, które będą nam towarzyszyły i tworzyły wizualną stronę naszych koncertów.
Wszyscy nas o to pytają. Ale ja i Tomek [Makowiecki] idziemy dwiema różnymi ścieżkami muzycznymi. Na razie ani nie czujemy takiej potrzeby, ani nie widzimy takiej możliwości. Jesteśmy raczej indywidualistami i każde z nas jest skupione na swojej pracy. Może kiedyś w przyszłości... Obecnie rozpoczynam prace nad "Iluzjonem cz. II".