Gdy lato zaczyna delikatnie tracić temperaturę, a powietrze pachnie już lekko jesienią, warto mieć w szafie coś, co nie tylko ogrzeje, ale też podkreśli sylwetkę i wykończy twoją stylizację. Właśnie wtedy do gry wchodzi marynarka z Sinsay, która udowadnia, że ponadczasowa klasyka może być jednocześnie przystępna cenowo i wyjątkowa.
Subtelny, świetlisty, idealny do miejskiego total looku w stylu „quiet luxury". Przywołuje na myśl nonszalancki włoski szyk, a prosty, przedłużony krój pięknie pracuje z każdą sylwetką – niezależnie od rozmiaru czy wieku. Noś ją rozpiętą na prosty basic-owy podkoszulek, przewiązaną cienkim paskiem lub z klasycznym topem z prążkowanej bawełny – zawsze będzie wyglądać świeżo, czysto i... luksusowo.
To typ marynarki, który równie dobrze zagra teraz – zarzucony na lnianą sukienkę lub jedwabną bluzkę – jak i za miesiąc, z wełnianymi spodniami palazzo, loafersami i kobaltową apaszką przy szyi. Jest miękka, ale trzyma formę. Surowa, ale kobieca. Kosztuje teraz grosze na przecenie, co przy jej jakości i potencjale stylizacyjnym zakrawa o modowy paradoks.
W świecie, w którym marynarki stają się nowymi trenczami – niezobowiązującą elegancją, którą można nosić w każdej sytuacji – ten model z Sinsay spokojnie mógłby znaleźć się na wieszaku obok projektów Totême czy COS. Tyle że tutaj: bez wielkiego logo, bez deklaracji i co najważniejsze - bez bólu portfela.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!