Nasza Julia eksportowa

Porywające piosenki Julii Marcell jeszcze długo leżałyby w szufladzie. Ale olsztynianka wrzuciła je na portal SellaBand, w którym internauci składają się na wydanie płyt debiutantów. Dzięki nim ?It Might Like You" znalazła się w sklepach, a kariera Julii nabiera rozpędu. Teraz możecie posłuchać jej na koncertach w kraju

Z Julią Marcell rozmawia Artur Tylmanowski

Mieszkasz w Berlinie, niedawno śpiewałaś na festiwalu w Austin w USA, Amerykanie chcą wydać twoją płytę. Czujesz się artystką naszą, niemiecką czy międzynarodową?

- Czuję się raczej po prostu sobą. Ale to bardzo ważne, żeby wiedzieć, skąd się pochodzi. To może być siłą artysty. Mimo że śpiewam po angielsku, to historia, tradycja mojego kraju, jakiś taki ogólny styl i zwyczaje, to wszystko wpływa na mój sposób patrzenia na świat. I to, co polskie wychodzi ze mnie i intryguje. Często słyszę, że w moich piosenkach jest słowiańska poetyka.

Dlaczego wybrałaś Berlin?

- To wyszło bardzo spontanicznie i mnie samą zaskoczyło! Przyjechałam tu po prostu nagrać płytę, bo portal SellaBand, dzięki któremu udało się zebrać na nią środki, skontaktował mnie z producentem z Niemiec - Mosesem Schneiderem. I wyszło tak, że choć w Berlinie nigdy wcześniej nie byłam, zakochałam się w tym mieście, atmosferze, ludziach i zostałam.

Jak zareagowali twoi fani - sponsorzy w liczbie 675 osób - kiedy dowiedzieli się, że żadna z piosenek, na które wpłacali dolary na SellaBand, nie znalazła się na tym albumie?

- Nie byli rozczarowani. Od samego początku podkreślałam, że te piosenki już nagrałam, a teraz zbieram na nagranie innych. Taki był plan.

Jesteś pierwszą Polka, która wydała płytę przez SellaBand. Ile pieniędzy w sumie ci wpłacono?

- 50 tysięcy dolarów. Marzyło mi się nagranie takiej większej płyty, muzycznej całości z zespołem na żywo i tak się fajnie złożyło, że znalazłam SellaBand i nie musiałam chodzić po jakichś wytwórniach i prosić o nic panów w garniturach. Bardzo się zdziwiłam, kiedy mi się udało.

Gdyby nie pomogli internauci, materiał leżałby w szufladzie?

- Na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej. Pewnie wolniej. Ale myślę, że jakoś bym sobie poradziła, znalazłabym sposób na nagranie tej płyty. I gdyby mnie przyparło do muru, to kto wie, może nawet przeszłabym się do panów w garniturach.

Skąd w ogóle ta Julia Marcell? Tak się naprawdę nazywasz?

- Marcell to jest nazwisko mojego prapradziadka, który zginął podczas I wojny światowej. Miał korzenie francuskie (śmiech).

Często gościsz w Polsce?

- O tak. Mam rodzinę tutaj i niedługo, bo przy okazji moich koncertów wybieram się w odwiedziny do Olsztyna. Bardzo lubię tutaj przyjeżdżać, mamy taki fajny zakątek, gdzie stoi nasz rodzinny dom, gdzie mogę poczuć spokój i zapomnieć o problemach.

Coś jednak cię trapi. Zresztą słychać to we wszystkich Twoich tekstach na "It Might Like You"

- Ta płyta powstała dwa lata temu, a została napisana trzy lata temu. Wtedy był taki czas w moim życiu, byłam po prostu pełna obaw. I bardzo fajnie, że to widać, bo to znaczy, że cząstka tamtej mnie się gdzieś w tej płycie zawarła.

Twoje najnowsze plany?

- Druga płyta! Już się wszystko pisze, gotuje, już zbieram materiał. Tylko idzie to swoim powolnym tempem, bo bardzo dużo rzeczy dzieje się teraz dookoła mnie.

Takich jak choćby koncerty. Gdzie i kiedy możemy cię posłuchać?

- Teraz zagram kilka koncertów w Polsce: 23 kwietnia w Warszawie w Cafe Kulturalna, 24 kwietnia w Poznaniu, 25 kwietnia w Gdyni i 16 maja w Olsztynie. Zapraszam!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.