Glanem w PRL

Ktoś kiedyś powiedział, że równolegle ze strajkami ?Solidarności" oraz wyborem Karola Wojtyły na papieża, upadek komuny w Polsce napędzała muzyka punkrockowa. O walce z systemem za pomocą gitar i wzmacniaczy opowiada wchodzący do kin dokument ?Beats of Freedom - Zew wolności".

Dwóch reżyserów - Leszek Gnoiński i Wojciech Słota stworzyło wzruszający, sugestywny i porywający film. W roli narratora wystąpił tu Chris Salewicz, brytyjski dziennikarz muzyczny polskiego pochodzenia, piszący kiedyś na łamach magazynu "New Musical Express". W latach 70. i 80. na własne oczy widział tworzącą się w Polsce muzyczną kontrkulturę. Po przeszło 20 latach wrócił nad Wisłę, by porozmawiać z bohaterami tamtych wydarzeń. Jest tu Kazik Staszewski, Muniek Staszczyk, Jurek Owsiak, Kora Jackowska, Marek Niedźwiecki i Krzysztof Skiba. Jest i Czesław Niemen, który w 1967 roku na festiwalu w Sopocie zaśpiewał "Dziwny jest ten świat". Po słowach "od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek" nic już nie było takie samo. Równolegle z filmem do sklepów trafia dwupłytowy soundtrack z dokumentu. Na nim najlepsze kawałki polskiego "powiewu wolności" m.in. utwory Maanamu, Brygady Kryzys, Tiltu, Republiki, Dezertera czy Turbo.

Z Olgą "Korą" Jackowską, jedną z bohaterek filmu "Beats of Freedom - Zew wolności", rozmawia Artur Tylmanowski

Jak to było być gwiazdą w PRL-u? W "Beats of Freedom" mówisz, że było biednie...

- Ludzie stali po nasze płyty przed sklepem czasem nawet trzy dni, jakby mogli kupić jajko Fabergé po cenach rynkowych. Wtedy, kiedy mogliśmy sprzedawać ich miliony, były limitowane, bo nie było wystarczającej ilości surowca do ich produkcji! Trzeba go było równo, socjalistycznie rozdzielić. Tyle samo dostawali ci, którzy sprzedawali mało płyt, i ci, którzy mogli sprzedawać je w milionach egzemplarzy. Na płytę Maanamu "O!" w samym dniu jej premiery było już milion zamówień! Ukazywała się potem w nakładzie 10, 20 lub maksymalnie 30 tysięcy. Z koncertami było podobnie. Czy wypełnialiśmy Halę Ludową we Wrocławiu, grając po dwa koncerty sześć dni pod rząd, dostawaliśmy i tak za każdy z tych koncertów tyle samo! A może nawet mniej niż jakaś solistka śpiewająca dla trzech, czterech panów w domu kultury.

Co było dla muzyków najtrudniejsze w tamtym czasie?

- Odzieranie człowieka jego z godności. Pokazywanie mu, że niezależnie od tego, kim był, nic nie znaczy.

 

Organizatorzy koncertów, urzędnicy, współpracownicy często byli po prostu półanalfabetami bez ludzkich uczuć. W pełni oddanymi władzy. Postępowali tak, żeby zaspokoić swoje potrzeby - talon na auto, mieszkanie w bloku, więcej benzyny, kartki na papierosy, na wódkę czy na mięso. Deptali na każdym kroku naszą godność. Niemożność wyjazdu za granicę dla mnie była najgorszą traumą. Ciągłe chodzenie do urzędów, płaszczenie się przed ubekami...

Bezpieka nie chciała pozyskać cię do współpracy?

- Takiej propozycji nigdy nie dostałam.

Piosenka "Parada słoni i róża" nie spodobała się władzy, która doszukała się tutaj aluzji do rozpoczętej właśnie wojny w Afganistanie. Ten fakt jest mocno zaakcentowany w filmie "Beats of Freedom"

- Tak to zostało zinterpretowane przez cenzurę. Naprawdę to była "hajowa", na poły narkotyczna piosenka. Akurat zaczęła się wojna w Afganistanie, a krajobraz tego kraju to pustynie, piach. Moje "fontanny piasku", "chmury obłoków ", czyli to, co było taką poetycką przenośnią, zostało przez cenzora odebrane dosłownie. Pomyślał, że fontanny to są rozbryzgi piasku pozostające po pędzących czołgach!

Ale nie da się ukryć, że w wielu piosenkach Maanamu nagranych w okresie PRL-u odbija się polska socjalistyczna rzeczywistość. Jednocześnie są one próbą ucieczki od niej...

- Ludzie tak sobie interpretowali wiele moich tekstów. My, artyści, byliśmy, tak jak wszyscy ludzie żyjący wtedy w Polsce, częścią bloku wschodniego. I to, co mogło nas oderwać od tej szarzyzny, to właśnie tworzenie. Dzięki muzyce robiliśmy to, co chcieliśmy. Była oczywiście ta absurdalna cenzura, ale ona nie dawała nam się we znaki. Dopiero w 1984 roku zostaliśmy zawieszeni za odmowę zagrania koncertu w Sali Kongresowej...

Miało się tam odbyć bardzo ważne spotkanie pierwszych sekretarzy partii całego bloku wschodniego. W "Beats of Freedom" jest mowa o tym, że spotkały was za to konkretne represje...

- Zaczęli nas niszczyć w sensie absolutnie dosłownym. Z dnia na dzień zostaliśmy wyrzuceni z hotelu w Mrągowie, gdzie przygotowywaliśmy się do nagrania płyty. Wtedy odczuliśmy, że żyjemy w totalitarnym kraju i nie możemy sobie pozwolić na wszystko. Że są ograniczenia decydowania o sobie, podejmowania decyzji związanych z moralnością, światopoglądem. I choć wciąż istnieliśmy jako zespół, przestaliśmy po prostu być. Dostaliśmy od ówczesnych władz całkowity zakaz grania koncertów, zabroniono puszczania naszych piosenek w radiu. Nie było internetu, więc ta cisza wokół Maanamu była naprawdę stuprocentowa.

Marek Niedźwiecki zdobył się wtedy na odwagę i puszczał na antenie "Trójki" zmontowane charakterystyczne werble z piosenki Maanamu "To tylko tango" . Przemycał te "dźwięki wolności"...

- Ten muzyczny motyw pojawiał się na antenie "Trójki" o bardzo różnych porach i porażał bardzo dramatyczną energią. Słuchacze zrozumieli przesłanie i "werble" poszybowały na liście bardzo wysoko. Przy takim spokoju, jaki Niedźwiecki miał w sobie, wykazał się bardzo dużą cywilną odwagą i jako pracownik radia, i jako człowiek. To, co mogło się wydarzyć z powodu tej emisji, było wtedy naprawdę trudne do przewidzenia.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.