Pati Yang: Muzyka bez granic i kompleksów

Chciała skoczyć na głęboką wodę. Wyjechała do Anglii i zaczęła realizować plan. Dziś ma na koncie tworzenie muzyki do kinowych hitów "Ocean's Eleven" i "Ocean's Twelve", karierę solo i w duecie FlyKKiller, występy na największych muzycznych festiwalach i rolę w serialu "Londyńczycy". Z Pati Yang naprawdę możemy być dumni

Z Pati Yang rozmawia Artur Tylmanowski

Mieszkasz w Anglii. To prawda, że jeśli chce się zrobić karierę, trzeba wyjechać z Polski?

- Każde miejsce na świecie czegoś uczy. Na pewno są artyści, którzy nie czują, że jest im to potrzebne do rozwoju. W moim przypadku było inaczej. Chciałam rzucić się na głęboką wodę, nagrywać muzykę do filmów, mieszać muzyczne geny. Zagraliśmy na kilku legendarnych brytyjskich festiwalach, np. Isle of Wight, the V Festival. Mieliśmy zabukowany czas na Glastonbury, gdzie zagrali też The Poise Rite. To miłe, że jako Polacy integrujemy się artystycznie z resztą świata. Sztuka pop - a tym przecież jest muzyka - powinna wykraczać poza bariery polityczne.

A jak to się stało, że w końcu na tym Glastonbury nie wystąpiłaś?

- To było naprawdę smutne. Dzień wcześniej graliśmy w Cieszynie. Normalnie to nie jest problem, dwa lata wcześniej graliśmy 60-koncertowe tournée w całej Europie, błyskawicznie przeskakiwaliśmy pomiędzy wielkimi festiwalami europejskimi. Ale logistyka w takich sytuacjach musi być niezawodna. Tu było inaczej: lokalny kierowca zabłądził na autostradzie z Cieszyna do Krakowa, bo były roboty drogowe i nieoznakowane objazdy. Byłam jedyną osobą w ekipie mówiącą po polsku. Poczułam się jak w koszmarnym remake'u filmu "Miś". W rezultacie spóźniliśmy się na samolot. Ale mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja zagrać na Glastonbury.

Od 10 lat mieszkasz w Anglii. Jaki jest tamtejszy rynek muzyczny?

- Muzyka jest dla Anglików bardzo, bardzo ważna. Jest dosłownie wszędzie. Za muzykę pop uważają te projekty, które sprzedały dużo płyt - bo to nie rodzaj muzyki, tylko skrót od "popular". Zalicza się do niej Lily Allen i Britney Spears, ale tak samo The Killers, The White Stripes i całą masę wyśmienitej muzyki, która trafiła do szerokiej publiczności. W Anglii panuje wielka konkurencja, dlatego tak bardzo liczy się jakość i innowacja.

Czy dla Anglików liczą się w ogóle jacyś polscy artyści?

- Anglia jest dość autocentryczna. Ale dla Brytyjczyków wielkie nazwiska to Preisner, Penderecki, Kilar, Komeda, Górecki. To ludzie, których talent i wrażliwość wykraczają poza wszelkie terytoria. "III Symfonia" Góreckiego za każdym razem doprowadza mnie do łez. Z kolei Stephen, mój mąż, przywiózł ostatnio z Belfastu wczesne nagrania Breakout! Nie zdajesz sobie sprawy, jak to świeżo brzmiało!

A co na to wszystko twój ojczym, lider Lady Pank...

- Jan Borysewicz był nim przez pierwsze 7 lat mojego życia. Od jakiś czterech znowu jesteśmy w kontakcie. Mamy wiele wspólnych wspomnień, moje dzieciństwo było wyjątkowe. Byłam wychowywana w poczuciu wolności i ekspresji, w enklawie kolorowych ludzi, którzy nie dawali się podporządkować systemowi. Muzyka pomagała im przetrwać komunistyczna szarzyznę.

To on zaraził cię muzyczną pasją?

- Nie wiem, czy zaraził, ale faktycznie tej muzyki było w domu mnóstwo. Pamiętam, jak tańczyłam do The Police i Sade, jak miałam trzy lata. W moim domu słuchało się bardzo dużo świetnej muzyki i to było bardzo ważne. Ja natomiast odkryłam, że sama chcę się zajmować muzyką, gdy miałam 15 lat, a z moim ojczymem kontaktuję się od około czterech lat.

Jest szansa, że nagracie coś razem?

- Zobaczymy. Rozmawialiśmy nawet o tym kiedyś. Ten temat nigdy nie był zamknięty, ale oboje jesteśmy zajęci. Właściwy moment pojawi się sam.

Kilka miesięcy temu wyszła twoja płyta "Faith, Hope & Fury". Promował ją singiel "Stories from Dogland". O czym to jest?

- To metafora polskich kompleksów. Mówię o tym wszem i wobec. Z ogromnym zaciekawieniem obserwowałam emigrację Polaków, kiedy weszliśmy do Unii. Było to i wzruszające, i inspirujące. Podkreślam też, że my jako naród jesteśmy bardzo inteligentni, bardzo wrażliwi, bardziej niż inni uduchowieni, mamy niesamowitą spuściznę literacką, wieki kultury, poezji, sztuki, teatru. A jednak hamują nas kompleksy. Na początku bałam się reakcji na ten utwór, ale jeśli byłyby negatywne, to wynikałyby z kompleksów właśnie. Polakom potrzeba odrobiny ekspansywności. Cały świat należy do nas. Przez długi czas mieliśmy z tym problemy, przez wszystkie zabory i wojny, a teraz nareszcie jesteśmy wolni. Bo mamy takie samo prawo być obywatelami świata jak wszyscy inni.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.