Tytuł filmu pochodzi od bestsellerowej książki, którą blokowała cenzura. A ponoć po cichu, pod biurkami, wszyscy w Komitecie Centralnym niepodzielnie rządzącej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej czytali maszynopis „Sztuki kochania” z wypiekami na twarzy.
Michalina Wisłocka odwoływała się w niej do własnych doświadczeń: tych miłosnych i zawodowych. Przez lata pracowała jako lekarka. W zaciszu gabinetu uczyła kobiety świadomości własnego ciała, zwracała uwagę, że kluczowe dla związku jest zrozumienie potrzeb swoich i partnera.
Kiedy sama to odkryła? Tego właśnie dowiemy się z filmu reżyserowanego przez Marię Sadowską według scenariusza Krzysztofa Raka, współtwórcy głośnych „Bogów” o pionierze polskiej kardiochirurgii Zbigniewie Relidze.
Akcja obejmuje wydarzenia od końca lat 40. do połowy 70. – Nikt nie zna Wisłockiej z tego okresu, wszyscy zapamiętali ją jako 70-letnią panią po sukcesie książki. Staramy się opowiedzieć, jaka była wcześniej – zapowiada Magdalena Boczarska wcielająca się w główną postać.
– Po pierwsze, by zrozumieć, co doprowadziło do tego, że Wisłocka była taka, a nie inna, przyglądamy się jej zagmatwanemu życiu prywatnemu, tak wyjątkowemu, że wręcz może wydać się niewiarygodne. Równolegle trwa walka o wydanie książki – opowiada Boczarska.
Każdy dzień zdjęciowy aktorka zaczyna od charakteryzacji, której przygotowanie trwa około dwóch i pół godziny. Potem jeszcze trzeba wytrzymać kolejnych kilkanaście godzin na planie.
– Zdążyłam się przyzwyczaić, ale nie jest to łatwe, szczególnie przy tak pięknej, słonecznej pogodzie – mówi.
Do swojej roli Boczarska przygotowywała się pół roku, oglądała materiały filmowe, rozmawiała z rodziną i osobami, które znały Wisłocką.
– Teraz znajduję się na etapie, że właściwie to wszystko można tylko odrzucić. Jedyne, co staram się zrobić, to przekazać pewien styl myślenia Wisłockiej. Przy tak charyzmatycznej, ale i charakterystycznej postaci, bardzo łatwo przesadzić. To musi być żywy człowiek, a nie jakaś karykatura – zaznacza aktorka.
Pierwszy klaps padł pod koniec maja. Wśród filmowych lokacji, jakie zobaczymy na ekranie, są budynek Komitetu Centralnego, bazar Różyckiego czy Ośrodek Świt w podwarszawskiej Wildze. Ekipa pracowała również w Syrenim Śpiewie – popularnym barze grającym tu „modną kawiarnię”.
W tym modernistycznym budynku uznawanym za perłę stołecznej architektury lat 70. kręcono scenę spotkania pacjentek Wisłockiej, które zastanawiają się, co mogą zrobić, by pomóc w wydaniu „Sztuki kochania”. Chcą wziąć sprawy w swoje ręce.
Jedną z pacjentek, zresztą swoją imienniczkę, gra Karolina Gruszka. Kobieta postanawia wykorzystać to, że jej mąż jest urzędnikiem KC. Jak właściwie trafiła do Wisłockiej?
– Moja bohaterka nie może zajść w ciążę. Okazuje się, że ma problem ze swoją seksualnością i relacją z mężem. Wisłocka znajduje pomysł, jak jej pomóc. Pomysł jest kontrowersyjny, ale się sprawdza – opowiada aktorka.
Pytana o to, jak jej zdaniem „Sztuka kochania” zmieniła sytuację w polskich sypialniach, Gruszka odpowiada: – Nie wiem, na ile to było zjawisko kulturowe. Natomiast rewolucja na pewno odbyła się w domach. Jak słucham opowiadań babć, cioć, mamy i jej koleżanek, to nie mam wątpliwości, że ta książka była bardzo obecna w ich życiu i naprawdę otworzyła im oczy na wiele spraw, o których wtedy się po prostu nie mówiło – przyznaje aktorka. Według niej na planie, a właściwie już podczas prób, czuło się kobiecą energię. – Chyba nigdy nie uczestniczyłam w tak kobiecym projekcie. To duża wartość. Opowiadamy o oswajaniu kobiecości i seksualności – zarówno wtedy, jak i dziś – dodaje.