Serce, serduszko. Maszeńka spełnia marzenia

- Lubię przemawiać z ekranu przez bohaterów dziecięcych - bez minoderii i puszczania oka, bo to się nie opłaci. Dziecko z filmu przemówi do dziecka w kinie tylko wtedy, kiedy głos z ekranu zabrzmi szczerze i naturalnie. To pewne - mówi reżyser i autor scenariusza Jan Jakub Kolski

Twórca "Jasminum" powraca do ulubionych motywów, prowincjonalnego klimatu i realizmu magicznego, za które pokochali go widzowie. "Serce, serduszko" to ubrana w kostium kina drogi, pełna ciepła opowieść o spełnianiu marzeń, pokonywaniu najtrudniejszych przeszkód oraz wierze, że własne błędy można naprawić. Bohaterką filmu jest rezolutna Maszeńka (w tej roli debiutująca na ekranie Marysia Blandzi), nad wiek dojrzała, choć jak chyba każde dziecko uciekająca w świat wyobraźni. Dziewczynka zaraża wszystkich dookoła miłością do tańca i marzy o karierze primabaleriny. Dlatego zrobi wszystko, by zdążyć na egzamin do szkoły baletowej. Nawet jeśli wiąże się to z. ucieczką z domu dziecka. Do pokonania ma kilkaset kilometrów z Bieszczad do Gdańska. Zamiast ojca (Marcin Dorociński), który po raz kolejny zawiedzie ją, kojąc alkoholem ból po śmierci żony, w niezwykłej wyprawie przez całą Polskę Maszeńce towarzyszy Kordula (Julia Kijowska) - nowa wychowawczyni z bidula, wytatuowana miłośniczka ostrego grania, raczej nieprzystępna i unikająca kontaktu z ludźmi. Wkrótce okaże się, kto, kim tak naprawdę się opiekuje. Pod wpływem spotkania z dziewczynką skorupa, w której Kordula zamknęła się przed światem, zaczyna pękać. Podczas podróży pieszo, autostopem czy pociągiem towarowym, a nawet promem, próbując przy tym zgubić policyjny ogon, bohaterki "Serca, serduszka" odnajdą i zrozumieją więcej niż się spodziewały.

Na planie mogłam być sobą

Z Marysią Blandzi rozmawia Piotr Guszkowski

"Serce, serduszko" już widziałaś, i to pewnie nie raz - o czym jest według ciebie ten film?

- Dla mnie to przede wszystkim opowieść o sile marzeń. O tym, że trzeba je spełniać, niezależnie jak bardzo mogą być nierealne, i chociaż mogą się zmieniać. Maszeńka mierzy się z kolejnymi przeciwnościami i nie daje za wygraną. Nawet dom dziecka traktuje jako pół etatu, przymusowy przystanek na drodze do wymarzonej szkoły.

Maszeńka poznaje po drodze ciekawe postaci - oczywiście na czele z jej osobliwą towarzyszką, Kordulą. Nie da się ukryć, że postać grana przez Julię Kijowską wygląda dość nieprzystępnie.

- Myślę, że gdy Maszeńka spotkała Kordulę po raz pierwszy, była jej ciekawa, a nie wystraszona czy uprzedzona. W swoim życiu spotykała już wcześniej więcej dziwaków, także w domu dziecka, więc była po prostu przyzwyczajona do tych osobliwości. Dlatego na Kordulę patrzy inaczej niż wszyscy. Jakby od razu wyczuła, że ona tylko udaje groźną, że ma w sercu sporo ciepła, które ukrywa przed światem, chowa się przed ludźmi.

Co było dla ciebie największym wyzwaniem na planie?

- Na początku najgorsza była trema.

Trema przed kamerą?

- Przed ludźmi... Chodziło o to, żeby odgrodzić się od nich barierą psychiczną. Kiedy to się udało, nie miałam już większych trudności, choć oczywiście z każdą sceną trzeba się było zmierzyć. Często pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Na szczęście mam dobry sposób oszczędzania energii. Potrafię cały dzień jechać na pełnych obrotach, potem siadam w samochodzie i od razu zasypiam. Wykorzystywałam każdą wolną chwilę między zdjęciami, żeby się zdrzemnąć. Nawet owinięta w szlafrok na podłodze w garderobie. (śmiech)

A jak szło ci zapamiętywanie tekstu?

- Nie musiałam uczyć się dialogów na pamięć. Swoboda i improwizacja - zdecydowanie w tym kierunku szliśmy. Reżyser akceptował większość zmian, które robiłyśmy, zgrywając się razem z Julką. Pozwalał nam mówić naszym językiem. Czasami tylko padało pytanie: "Jak by to powiedziała Maszeńka?". I wtedy musiałam wejść w jej skórę.

To było trudne?

- Nie, ponieważ jesteśmy do siebie bardzo podobne. Obie jesteśmy trochę bezczelne, ale jednak stanowcze w tym, co robimy - zawsze dążymy do swojego określonego celu. Dlatego przez większość czasu na planie mogłam być po prostu sobą. Ale też dużo się od Maszeńki nauczyłam, to bardzo odważna i dojrzała dziewczyna.

Czy pamiętasz swoją reakcję, gdy zobaczyłaś Marcina Dorocińskiego tańczącego "Jezioro łabędzie" na stacji kolejowej?

- Patrząc na dorosłego mężczyznę - umalowanego, w rajstopach i pełnym stroju baletnicy - czułam połączenie zdziwienia i śmiechu, a nawet przerażania. Nie zapomnę tego. Tak jak nie zapomnę zmoknięcia podczas nagrywania teledysku do piosenki na Brodach ani tego, kiedy podczas kręcenia innej sceny, w której Marcin zostaje zakuty w kajdanki, zgubił się kluczyk. Uwolnienie go zajęło trochę czasu.

Marysia Blandzi

Okrzyknięta jednym z najciekawszych dziecięcych debiutów ostatnich lat, do filmu trafiła przypadkiem. Członkowie ekipy Jana Jakuba Kolskiego pojawili się w Ogólnokształcącej Szkole Baletowej dwa tygodnie po tym, jak Marysia się tam przeniosła, o co wierciła rodzicom dziurę w brzuchu od dawna. - To jest ten czas, kiedy trzeba spełniać marzenia - powiedział dyrektor szkoły muzycznej, do której do tej pory chodziła, gdy dowiedział się, że traci zdolną uczennicę. Jakby spodziewał się, że Marysia spełni je, wygrywając casting.

Wkrótce na trzy miesiące dała się porwać w wir pracy. Był wyjazd w Bieszczady, pobudki przed 5 rano, żeby zdążyć na plan i powroty do hotelu późnym wieczorem. - To było jak wyprawa na Księżyc, bez szkoły i tak dalej. Prawdziwy raj na ziemi - wspomina. Intensywna praca nad "Sercem, serduszkiem", lecz również obowiązki związane z wywiadami i czerwonym dywanem, spodobały się jej na tyle, że planuje zostać aktorką. Myśli też poważnie o śpiewaniu. Ale po kolei. - Najpierw trzeba skończyć gimnazjum - mówi z przekonaniem dwunastolatka z Poznania. Potem liceum i dopiero po maturze przyjdzie czas na egzaminy do Szkoły Filmowej w Łodzi.

Pomysł córki akceptują rodzice. - Co prawda przez długi czas miałam inną koncepcję niż Marysia, ale przypomniałam sobie własne przejścia z rodzicami i zaczęłam wreszcie jej słuchać - mówi Justyna Blandzi. Sama również ma za sobą przygodę z kinem. Jako dziecko wystąpiła w dwóch filmach Anny Sokołowskiej kręconych na podstawie książek Małgorzaty Musierowicz. - Gdy towarzyszyłam Marysi w zdjęciach próbnych, tamte emocje wróciły, chociaż robienie filmów wygląda dziś zupełnie inaczej - dodaje.

Więcej o:
Copyright © Agora SA