Maroon 5 i płyta "V" - czyli seksowny Adam Levine w prywatnym raju

Nie wiadomo, co należy ogłosić większą sensacją - to, że grupa Maroon 5 wydała właśnie nową płytę "V", czy to, że jej frontman Adam Levine wyrządził swoim fankom psikusa i stanął na ślubnym kobiercu.

W kobiecych rankingach "ciach do schrupania" Levine ma silną pozycję i rzadko kiedy schodzi z podium. W ubiegłym roku magazyn "People" ogłosił wokalistę Maroon 5 najseksowniejszym żyjącym mężczyzną. Na dowód, że to żaden fakt medialny, wydrukowano kilka zdjęć roznegliżowanego Adama, takim jakim Stwórca go stworzył - wyjąwszy liczne, efektowne tatuaże i kobiecą dłoń ukrywającą jeden istotny szczegół. Levine nie krył zaskoczenia tym wyborem. Marzyła mu się nagroda Grammy, niekoniecznie tytuł macho, ale prześcignięcie w tej klasyfikacji Davida Beckhama czy Justine'a Timberlake'a musiało połechtać jego ego. Tak się zdobywa uznanie wśród celebrytów, od których Adamowi trudno będzie się teraz dystansować. A nie brakuje złośliwych głosów, że wraz z przyjęciem propozycji bycia jurorem w popularnym programie telewizyjnym The Voice, mało kto pamięta, że on jeszcze potrafi śpiewać.

 

Wielki uwodziciel

Co do jednego nie było wątpliwości - że potrafi uwodzić. - Bądźmy szczerzy, ćwiczę jogę tylko dlatego, że na zajęciach sala zawsze jest wypełniona po brzegi pięknymi kobietami - mawiał, puszczając oko do swoich wielbicielek. Ale to był flirt kontrolowany, bo dbający o medialny wizerunek Levine nie chciał kreować się na współczesnego Don Juana. - Zaliczyłem skok w bok. I wiecie co? Nie ma gorszego uczucia niż to, że zraniłeś ukochaną osobę - przyznał. Fanki urody i muskulatury amerykańskiego piosenkarza oczami wyobraźni widziały się w roli tej jednej jedynej i cierpliwie wybaczały mu kolejne zdrady, kiedy raz trzymał za rękę modelkę Annę Vyalitsynę, innym razem znowu kładł głowę na ramieniu afrykańskiej piękności parkietu Behati Prinsloo. Ale decyzji Adama o rozstaniu ze stanem kawalerskim liczne groupies się nie spodziewały.

Macho mąż

Ślub stał się faktem 19 lipca. Na meksykańskiej plaży w Los Cabos, pośród klifów podmywanych błękitem oceanu dwuletnia znajomość Levine'a z Prinsloo została pobłogosławiona. Na uroczystą ceremonię pofatygowało się wielu celebrytów, łącznie 275 gości dobrze znanych z telewizji. Pan młody, który przez wiele lat wzbraniał się przed wypowiedzeniem sakramentalnego "tak", powiedział już po wszystkim, że po ślubie czuje się bardziej dowartościowany. - Małżeństwo sprawia, że czujesz się bardziej męsko. Jeśli to dobry związek i właściwa osoba, facet powoli staje się mężczyzną - wypalił piosenkarz, który jeszcze do niedawna nie przepuszczał żadnej modelce (no, może za wyjątkiem Lindsay Lohan, bo była "nie w moim typie").

Adam zgubił beat?

Po unormowaniu kwestii sercowych Levine musi skupić się teraz nie na promocji siebie (ślub, platynowa fryzura), ale nowego krążka Maroon 5. Czeka go dużo pracy, bo "V" nie zachwyca. Brakuje tu ewidentnego przeboju w stylu "Moves Like Jagger", a dominuje raczej mało błyskotliwy pop, przy którym trudno będzie się zbuntować szukającym autorytetów poza domem nastolatkom. Kiedyś przy bitach Maroon 5 nie chciało się schodzić z parkietu, dzisiaj nie chce się podrywać z krzesła, bo nogą można potupać i w pozycji siedzącej. Recenzenci słusznie narzekają na brak porządnych riffów i pójście Adama na muzyczną łatwiznę. Nie pomagają próby uchwycenia klimatu U2 ("It Was Always You"), a galopujący falset wokalisty raczej dokucza niż zachwyca ("New Love"). Nawet podbarwiana fortepianem ballada "My Heart Is Open" nie przyspiesza bicia serca. Czyżby dlatego, że to serce zostało już oddane?

Więcej o:
Copyright © Agora SA