Tomasz Ossoliński, projektant. Kariera po cichu i z klasą

O projektancie Tomaszu Ossolińskim raczej niewiele znajdzie się na portalach plotkarskich. Ten rok należał jednak do niego. Najpierw wcielił się w rolę mentora w programie "Project Runway", a 13 czerwca na ekrany Multikina wejdzie film dokumentalny "Tomasz Ossoliński - Before the show"

Z Tomaszem Ossolińskim rozmawia Agata Piasecka

Słynie pan z tego, że mówi o sobie, że jest krawcem. Jako mentor w "Project Runway" poznał pan warsztat młodych projektantów. Umieją szyć?

Uczą się. Problemem jest to, że nie bardzo mają gdzie. Taką wiedzę czerpie się od doświadczonych krawców, a takich jest coraz mniej. A niestety część z młodych uważa, że ktoś inny powinien uszyć ich projekt za nich. Jednak bez podstaw nie do końca wiadomo, co tak naprawdę chce się osiągnąć i w jaki sposób potem przekazać projekt reszcie ekipy.

Bycie projektantem stało się modne

Ten zawód pokazał młodym ludziom, że można coś fajnego zrobić szybko i kreatywnie. Dużo marek błyskawicznie zaistniało dzięki internetowi. Najważniejszy jest jednak klient - jeśli coś się sprzedaje, dopiero wtedy możemy mówić o sukcesie. Bardzo podobają mi się inicjatywny promujące modę, np. Hush. Poziom na tego typu targach jest niezwykle wysoki. Poza tym super jest to, że młodzi Polacy chcą nosić coś od młodych Polaków, nawet jeśli jest w tym delikatna nutka snobizmu.

Miał pan 19 lat, kiedy zaczął pracować dla firmy Bytom. A dwa lata później był już ich głównym projektantem.

Teraz myślę, że to było zaskakujące. Ale to były inne czasy. Poza "Panią" i "Twoim Stylem" nie było kolorowych magazynów. Nie było czerwonych dywanów, internetu, Instagramu, paparazzi i wszystkich rzeczy, które teraz sprzedają modę. Był przemysł, wielkie fabryki, które zatrudniały doświadczonych projektantów. Mając 19 lat, już coś sam robiłem, sporo projektowałem, więc kiedy Bytom się ze mną skontaktował i zaproponował mi pracę, wydało mi się to bardzo naturalne. Zwolnił się etat i dostałem posadę. Po prostu tak miało być.

Czy teraz taka szybka kariera jest możliwa?

Na swoje nazwisko pracowałem 20 lat. Teraz znanym można stać się w ciągu roku. Należy zadać sobie tylko pytanie, co te osoby sobą reprezentują, co potrafią? A narzekanie młodych, że są przegranym pokoleniem, to trochę usprawiedliwianie własnego lenistwa.

Projektował pan też kostiumy sceniczne, między innymi dla Teatru Wielkiego i Och-teatru. Czym wyróżnia się praca nad kostiumami?

Przede wszystkim trzeba pamiętać, że kostium to narzędzie pracy aktora. Spektakle "Mayday" albo "Weekend z R." grane są po sto razy, więc ubrania muszą być przede wszystkim trwałe. Tylko raz zaryzykowałem i dla pani Krystyny Jandy uszyłem sukienkę z pięknego, ale bardzo delikatnego materiału. Na szczęście kupiłem więcej tkaniny i potem po kilku, kilkunastu przedstawieniach robiłem niezbędne poprawki. Teraz wiem, że jakość i trwałość kostiumów scenicznych to podstawa.

Kiedyś powiedział pan, że jest często kopiowany. Jak jest z kopiami w polskiej modzie?

Aktualnie młodzi projektanci są bardzo kreatywni. Dawniej zdarzało się, że na pokazach oglądało się skopiowaną kolekcję Lanvin. Sam kilka lat temu na pokazie, którego byłem gościem, ze zdziwieniem zobaczyłem na wybiegu projekty do złudzenia przypominające moje.

Od niedawna ma pan fanpage na Facebooku. Brak tam jednak zdjęć gwiazd i blogerek w pana kreacjach.

Siedzę w modzie od kilkunastu lat. Jeśli Bogusław Linda prowadzi galę "Ludzie Wolności" w moim garniturze, to jest mi bardzo miło. A blogerki szanuję i doceniam ich wkład w promocję mody. Lubię obserwować np. wybory Macademian Girl, która jest kolorowa jak rajski ptak. Uważam, że głos takich ludzi jest ważny. Najważniejsze jest jednak, żeby umieć to wypośrodkować.

Projektuje pan męską modę traktowaną w Polsce nieco po macoszemu. To trudniejsze niż robienie mody damskiej?

Jest trudniej, bo niewielu jest stylistów, którzy umieją ją dobrze zaprezentować. Jest tylko kilka tytułów, np. "Playboy" czy "Logo", które w ciekawy sposób pokazują męskie ubrania. To nie jest tak silny rynek jak moda damska.

Kto się u pana ubiera?

Mężczyźni, którzy potrzebują dobrze uszytego garnituru i znają jego wartość. Często są to młodzi panowie, którzy przychodzą po swój pierwszy szyty na miarę garnitur, bo na przykład biorą ślub. Potem najczęściej wracają po kolejne.

Jak wygląda proces powstawania garnituru?

Jako jedyni w Polsce przygotowujemy próbne garnitury i szyjemy je z płótna. Dopiero gdy klient przymierzy taki garnitur i stwierdzi, że dobrze leży, zaczynamy przygotowywać projekt z właściwego materiału. Cały proces trwa około 4-5 tygodni. Ceny, w zależności od wybranej przez klienta tkaniny, zaczynają się od 6,5 tys. zł.

Pana muzą jest Grażyna Szapołowska. Jak często szyje pan dla kobiet?

Za rzadko, na co narzekają moje przyjaciółki. Ale w filmie "Before the show" zostanie pokazany proces powstawania mojej ostatniej kolekcji damskiej.

Sprzedaje pan gotowe ubrania?

I tak, i nie. Ubrania szyję tylko na miarę. Ale we wrześniu w sklepach Gino Rossi pojawi się zaprojektowana przeze mnie kolekcja butów - kilka par męskich i jedna damska.

Pokaz kolekcji z okazji 20-lecia pana pracy zawodowej, który zobaczymy w filmie, był wyjątkowy. Zaproszono niewielu gości, nie było "ścianki" i nie można było robić zdjęć. Skąd pomysł na tak surowe zasady?

Zauważyłem, że dla wielu ważniejsze od tego, co się pokazuje na wybiegu, jest to, jacy goście pojawiają się na pokazie i w co są ubrani. Postanowiłem, że jeżeli robię tak ważny dla mnie pokaz, to chcę zrobić go dla ludzi, którym naprawdę zależy na mojej pracy. Bez błysków fleszy. To prawda, zaryzykowałem, ale też wiedziałem, że ubrania będzie można zobaczyć w filmie.

Jak wyglądała praca nad filmem?

Film wyreżyserowała Judyta Fibiger, która wcześniej zrobiła "Political Dress" [film dokumentalny pokazujący różne epoki PRL-u i zmiany w postrzeganiu mody - red.]. Kolejnym etapem dla niej miał być film o kimś, kto robi modę współcześnie. Byłem bardzo zaskoczony, że to właśnie mnie wybrała. Praca nad filmem wymagała ode mnie pewnego przełamania się, bo musiałem wpuścić reżysera i operatora do pracowni. Tworzenie ubrań jest dla mnie intymnym procesem. Tomek Nowak (operator) i Judyta byli jednak bardzo dyskretni i zdarzało się, że zapominałem o ich obecności.

Więcej o:
Copyright © Agora SA