Cały rok z Joanną Kulig [Wywiad]

Dla Joanny Kulig to było niezwykłych 12 miesięcy. Po głośnym "Sponsoringu", w którym zagrała z Juliette Binoche była "Kobieta z Piątej Dzielnicy", gdzie partnerowała Ethanowi Hawke. Dziś do kin wchodzą dwa kolejne filmy z jej udziałem - straszna bajka o Jasiu i Małgosi, czyli "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic" oraz "Nieulotne"

Nam Joanna Kulig opowiada o tym, jak została wiedźmą bez oka, czym się różni "Szansa na sukces" od "Idola" i jak nowe technologie pomagają młodym aktorkom

Jak zostałaś czarownicą?

- Dzięki niemieckim specjalistkom od castingu, które poznałam w czasie pracy nad "Zagubionym czasem" Anny Justice. Zaprosiły mnie do Berlina na spotkanie z producentami i reżyserem "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic", a trzy dni później zadzwoniły, że mam rolę. Jest nieduża i jestem w niej nie do rozpoznania, ale to wielka produkcja i wielkie przeżycie.

Gdzie cię szukać na ekranie?

W roli Czerwonowłosej wiedźmy bez oka, która jest asystentką głównej czarownicy granej przez Famke Janssen. Mam lateksową maskę, perukę i soczewki. Charakteryzacja zajmowała cztery godziny. Latamy na miotłach, porywamy dzieci, jesteśmy po ciemnej stronie mocy.

Jak wygląda od środka koprodukcja za 40 mln euro z Jeremym Rennerem i dwoma dziewczynami Bonda?

Wszystko działało jak dobrze naoliwiona maszyna. Widać, że Amerykanie mają to przećwiczone. Bardzo podobało mi się Babelsberg Studio, w którym są nie tylko olbrzymie hale zdjęciowe, ale też pracownie krawieckie, szewskie, także biura. To było wielkie przedsięwzięcie, a każda czarownica była z innego kraju. Ja z Polski, Ingrid Bolso Berdal z Norwegii, Pihla Viitala jest Finką, a Famke Janssen pochodzi z Holandii. Miałyśmy nawet kaskaderkę z Nowej Zelandii. Niesamowity miks kulturowy.

Nie bałaś się latać na miotle?

Bałam się, bo mam lęk wysokości, więc kiedy wyciągali mnie dźwigiem na linie pod sufit nie czułam się najlepiej. Przez te nerwy dwa razy dostałam w twarz od kaskadera - zapominałam, że mam odwrócić głowę w drugą stronę i trafiłam prosto pod jego rękę.

A jaki jest Jeremy w pracy?

Profesjonalny i wesoły. Mieliśmy ze sobą tylko dwie sceny, więc wiele więcej nie mogę powiedzieć. Ale rzuciłam w niego polanem (śmiech).

Masz niesamowity rok - "Sponsoring", "Kobieta z Piątej Dzielnicy", teraz w jeden piątek premiery dwóch głośnych filmów.

Ten rok to też moja ukochana muzyka. Przyjęłam rolę w musicalu "Chopin musi umrzeć", który będzie miał premierę w Warszawie i Londynie, brałam udział w koncercie z okazji 60-lecia Radia Wolna Europa w Gdańsku, potem były kolędy w Lublinie, teraz będę śpiewać w koncercie organizowanym przez Kancelarię Prezydenta z okazji obchodów Roku Juliana Tuwima. Zakończyłam zdjęcia do filmu "Siostra", w którym śpiewam szlagiery z lat 60.

To od śpiewania i to w "Szansie na sukces" zaczęłaś karierę.

To był program z Grzesiem Turnauem, miałam wtedy 15 lat. Chodziłam do szkół muzycznych - najpierw podstawowej w Krynicy w klasie fortepianu, potem średniej w Krakowie w klasie śpiewu solowego. Tamten program wygrałam i to się rzeczywiście okazała moja szansa na sukces.

Dlaczego potem zdecydowałaś się iść do "Idola", w którym atmosfera nie była już tak przyjazna?

Bo zawsze lubiłam programy muzyczne, a był akurat casting w Krakowie. Stwierdziłam, że pójdę, a jak mi będą gadać, to najwyżej zacznę się z nimi kłócić. Od strony muzycznej - Adasia Sztaby, Eli Zapendowskiej, Jacka Cygana to mi się bardzo podobało. Ale to, że nas ubierano i czesano, a potem jury nas za te stylizacje krytykowało - to było nie na moje nerwy. Jednak z perspektywy czasu doceniłam również "Idola". Niedawno, 10 lat po występie, zobaczyłam na YouTubie jak śpiewałam "Pogodę ducha" Hanny Banaszak i jestem zadowolona.

A jak to się stało, że zostałaś aktorką?

Złożyłam papiery na akademie muzyczne w Katowicach i Krakowie oraz na specjalizację wokalno-estradową w szkole teatralnej w Krakowie. Dostałam się na tę ostatnią i byłam w szoku. Na początku na zajęciach aktorskich nie szło mi najlepiej. Ale na drugim roku mieliśmy warsztaty z Mikołajem Grabowskim - przygotowywaliśmy "Operetkę" Gombrowicza w wersji muzycznej. To mnie odblokowało i tak dobrze zagrałam na egzaminie, że Grabowski zaprosił mnie na casting do Teatru Starego. To był "Sen nocy letniej" w reżyserii Mai Kleczewskiej. I tak na trzecim roku zaczęłam grać w Teatrze Starym. Co to było... Pamiętam, jak przychodziłam na próby, a tam moi wykładowcy. Tak się rozegrałam w tym przedstawieniu, że na castingu do mojego pierwszego filmu "Środa, czwartek rano" idealnie trafiłam w postać i dostałam rolę.

Pierwszy film i od razu nagroda. Kogoś takiego jak ty brakowało.

Utalentowanych aktorów jest wielu, ja miałam po prostu dużo szczęścia. Po za tym już w szkole chodziłam na castingi, intensywnie szukałam pracy. Ale "Środa, czwartek rano" był małym filmem, dopiero "Sponsoring" okazał się szansą na to, aby być zauważoną. Mam nadzieję, że będzie coraz więcej takich koprodukcji, które pozwolą młodym aktorom pokazać się szerszej publiczności, nie tylko polskiej.

No właśnie - skończyły się festiwale w Sundance i Rotterdamie na których pokazywano "Nieulotne" Jacka Borcucha, w których też grasz.

Mam w "Nieulotnych" niedużą rolę, ale to też było przeżycie. Jacek przecież też jest muzykiem, śpiewał operowo, jego brat kompozytor był na planie, muzyka do filmu powstawała w trakcie zdjęć. No i Hiszpania, znów koprodukcja, różne języki, aktorzy z rożnych krajów.

Jakie masz teraz plany filmowe?

Wygrałam casting przez Skype'a do filmu z całkiem innej części świata, o którym jeszcze nie mogę mówić. Nowoczesne technologie wspierają młode aktorki (śmiech).

Teatr w Krakowie, zdjęcia w Łodzi, w Warszawie próby. To gdzie jest dom?

Teraz w Warszawie, ale prowadzę wiele domów. Są hotele, dom rodzinny w Muszynce, 11 lat spędziłam w Krakowie, więc tam też jest mój dom.

Mąż z tobą jeździ?

Jeździ, jest reżyserem i scenarzystą, dużo robimy razem, ale też sam sporo pracuje. Zrobił dokument dla HBO "Miliard szczęśliwych ludzi" o przygodzie zespołu Bayer Full w Chinach. No i jest też muzykiem.

To ile masz walizek?

Trzy. Ale wszystko jestem w stanie zmieścić w jednej, taki ślimaczy domek.

A nie myślisz o tym, żeby sobie zrobić przerwę?

Robię sobie przerwy, ale niedługie. Ale problem w moim zawodzie jest taki, że jest się zależnym od innych i zazwyczaj jest tak, że albo nic się nie dzieje, albo wszystko naraz. Wolę ten drugi stan.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.