MATKA POLKA ZBUNTOWANA

?Dzidzia? to druga książki Sylwi Chutnik*. W najblizszą niedzielę prezeska fundacji Mama będzie ją podpisywała na Warszawskich Targach Książki w Pałacu Kultury. Rozmawiamy z nią o książce, syndromie człowieka miastowego i o tym, czy czuje misję ratowania mniejszości

Napisałaś bardzo smutną książkę. Dlaczego?

- Bo taką mamy historię. I nie sądzę, żebym miała jakieś zobowiązania czytelnicze do pisania czegoś ku pokrzepieniu serc i dusz.

Zaskoczyło mnie, że na potrzeby "Dzidzi" opuściłaś Warszawę.

- Zrobiłam to celowo. Część rzeczy, które podobały się ludziom w pierwszej książce, w drugiej z premedytacją odrzuciłam. Nie po to, żeby zrobić komuś na złość, ale dlatego, by udowodnić - przede wszystkim sobie - że nie muszę iść za głosem oczekiwań.

Z czego jeszcze zrezygnowałaś?

- Z gadania. Pofolgowałam sobie tylko w jednym momencie, w scenie na poczcie, bo już nie wytrzymałam. Ale cała reszta jest bardzo mięsista, gęsta. Nie ma przygadywania, nie ma waty, opisów przyrody. Redaktorka wykreśliła mi na czerwono całe bajdurzenie. Wszystkie słowa są potrzebne.

Akcja powieści toczy się w Gołąbkach - przedwojennej wsi, dzisiejszym przedmieściu Warszawy.

- To miejsce zupełnie nijakie. Jest jak przedpokój: ani wieś, ani miasto, gdzieś pomiędzy. Takiej mało spektakularnej miejscowości potrzebowałam, by przedstawić historię Dzidzi.

A przy okazji skontrastowałaś ludzi z miasta z ludźmi ze wsi.

- Wyśmiałam syndrom człowieka miastowego. Ja też go mam, i to w stopniu rozwiniętym. To z jednej strony ciągłe podkreślanie miłości do Warszawy, z drugiej - narzekanie na napływowych mieszkańców, że nie potrafią się zachować, nie umieją jeździć samochodem, nie znają ulic i historii.

Przypominasz też powszechny pogląd, że w czasie wojny bohatersko zachowywali się mieszkańcy miasta. Że w mieście to Żegota, a na wsi - Jedwabne. Ludzie w Gołąbkach bronią się przed tym stereotypem.

- Zależało mi na tym, żeby pokazać, że w tych wiejskich komórkach i na strychach naprawdę ukrywało się dużo ludzi, szczególnie po 1944 roku, kiedy wypędzani z miasta warszawiacy uciekali przed transportami. Chciałam pokazać, że w Gołąbkach może nie mają Coffee Haven, ale tam też mieszkają dobrzy ludzie.

Cytujesz również relacje uczestniczek Powstania Warszawskiego. Dosyć nietypowe.

- To fragmenty wywiadów, które przeprowadziłam na potrzeby filmu "Powstanie w bluzce w kwiatki", nad którym pracowałam w Fundacji Feminoteka równolegle z pisaniem książki. To dokument opisujący życie prywatne kobiet podczas Powstania Warszawskiego. Skupiamy się na rzeczach przyziemnych, trochę nie na miejscu w kontekście wielkiej historii. Pytamy nasze rozmówczynie, gdzie robiły siku, jaką nosiły bluzkę, co miały w torbie, czy się zakochały, jakie zupy robiły. Niektóre w trakcie Powstania rodziły dzieci. Dzisiaj na ogół są pacyfistkami. Opowiadają o absurdach wojny, o tym, że nie chciały się podporządkować ustalonym wojennym zasadom.

Główna bohaterka "Dzidzi" to Danuta Mutter. Kim ona jest?

- Wcale nie jestem pewna, czy to ona jest główną bohaterką. Ale to kobieta z programów Elżbiety Jaworowicz. Taka groteskowa, że aż nierealna, matka Polka, w której nie ma zbyt wiele refleksji. Została bardzo doświadczona przez życie. Niektórzy po przeczytaniu książki mówią, że bohaterka tak bardzo nienawidzi swojej niepełnosprawnej córki, że chce ją sprzedać na targu.

Myślę, że ona kocha swoją córkę, tylko że to trudna miłość. W książce obie kobiety płacą za winy babki - dlaczego?

- Zastanawiałam się , na ile historia nas dotyka i dlaczego musimy płacić za winy poprzednich pokoleń. Jedna kobieta w czasie wojny wydaje jakichś ludzi, a jej córka ma powykręcane stopy. Z kolei córka tej drugiej już w ogóle nie ma niczego. Absurd historii. Ale czasami ciężko zrozumieć, że to absurd. Matki niepełnosprawnych dzieci często obwiniają siebie za ich chorobę, ciągle pytają: dlaczego mnie to spotkało, co ja takiego zrobiłam?

Zbrodnia i kara.

- Motyw kluczowy w mojej książce, do odczytania na różnych poziomach. Możemy przecież potraktować Dzidzię jako Polskę.

Kaleki kraj.

- Właśnie. A z drugiej strony bardzo ważne były dla mnie wątki matczyne. Pracując w Fundacji MaMa, dostaję mnóstwo listów od matek niepełnosprawnych dzieci. Od kilku lat ta kwestia jest blisko mnie.

Konsekwentnie opisujesz mniejszości, a ta jest najbardziej zaniedbana, najrzadziej opisywana.

- Ktoś musi o tym napisać. Niepełnosprawni ludzie napotykają takie same trudności, jak przedstawiciele każdej innej mniejszości. Może większe. Jak jesteś gejem i nazwą cię pedałem, to możesz pokazać "faka". A jak nie masz rąk? Ale ja nie mam poczucia misji. Ja po prostu lubię mniejszości. Są interesujące.

Nie uciekniesz od etykietki osoby z misją. Zaadaptowałaś hasło "Niech nas zobaczą" dla potrzeb osób niepełnosprawnych.

- Tak. Ja się tego nie wypieram. Nie będę ukrywać, że na polu literatury jestem działaczką.

Dlaczego Dzidzia musi zostać świętą? Dlaczego mieszkańcy Gołąbek chcą ją wynieść na ołtarze?

- Bo my bardzo lubimy się powzruszać i potrzebujemy mieć jakiegoś lokalnego świętego. Nie każdy jest z Wadowic, żeby mieć gotowca, więc w Gołąbkach ukradziono Dzidzię, żeby ją sobie powiesić nad ołtarzem i mieć pieniądze z pielgrzymek.

"Dzidzia" to książka o historii i macierzyństwie. Co zaskakujące, te wątki macierzyńskie są nawet bardziej przejmujące niż te wojenne.

- Bo wiele jest tu historii o dzieciach ze schronów, z czasów wojny. Opowieść o tym, jak upadło powstanie na Mokotowie, usłyszałam podczas jednego z wywiadów. Podobno dowódca ugiął się pod prośbami matek, ukrywających się z dziećmi w schronach. Któregoś dnia wziął na ręce dziecko, spojrzał na nie i podjął decyzję o zakończeniu walki.

Następną książką wracasz do Warszawy.

- To będzie przewodnik po Warszawie śladami pań, które tu mieszkały. Stworzy go 50 bardzo subiektywnych biogramów kobiet, które w różny sposób mnie zafascynowały. Przy ich historiach zaproponuję klasyczne turystyczne trasy.

O kim napiszesz?

- Będzie na przykład Maria Skłodowska-Curie. Skupię się na jej życiu prywatnym, na tym, co mało znane: że bardzo wspierała inne kobiety naukowczynie, że miała poglądy zbliżone do anarchizmu. Opiszę też Narcyzę Żmichowską, ale i Paulinę Kuczalską-Reinschmit, o której mało osób słyszało, choć to dzięki niej kobiety mają w Polsce prawa wyborcze.

Na okładce "Dzidzi" prezentujesz się jako Matka Polka Strajkująca. To twoje kolejne wcielenie po Radykalnej Gospodyni Domowej. Rozumiem, na czym polega bunt Danuty Mutter, ale nie wiem, przeciwko czemu Ty strajkujesz.

- Sprawa jest poważna. Nie chodzi mi już tylko o sprzątanie. Mam dość tych wszystkich mitów budowanych kosztem matek. Ja się na nie nie zgadzam.

Kiedy rozmawiałyśmy poprzednim razem, opowiadałaś, że gdy pisałaś "Kieszonkowy atlas kobiet" i do pokoju wchodził twój chłopak, szybko chowałaś swoją twórczość pod jakimś plikiem wniosków o dofinansowanie fundacji.

- Kiedy ukazał się tamten wywiad, bardzo dużo osób mówiło mi, że robią podobnie.

A teraz? Nadal ukrywasz się z pisaniem?

- Oczywiście, że tak. Niby trochę bardziej na legalu mogę być pisarką (czy raczej osobą, która pisze), ale nie jest to dla mnie takie oczywiste. Nadal trochę się tego wstydzę.

Właśnie nazwałaś siebie pisarką.

- Tak. Ale powiedziałam to w cudzysłowie.

*Sylwia Chutnik

Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Prezeska Fundacji MaMa, działającej na rzecz poprawy sytuacji matek w Polsce. Współpracuje z organizacjami pozarządowymi i ruchami społecznymi. Przewodniczka miejska po Warszawie i dziennikarka. Autorka powieści "Kieszonkowy atlas kobiet", laureatka Paszportu "Polityki", nominowana do nagrody Nike.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.