Uwaga! Hey! Mistrzostwo!

Nie maluje się i nie stroi. Siedzi w domu i wyprowadza psa na spacer. Kasia Nosowska przekonuje, że ma nudne życie i dlatego nie jest celebrytką. Razem ze Hey nagrała osobistą płytę, która już w dwa dni po premierze pokryła się platyną. ?Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!? to mistrzowskie połączenie elektroniki, mocnych gitarowych brzmień, zaskakujących bitów i jak zwykle charyzmatycznego głosu wokalistki

Z Kasią Nosowską rozmawia Artur Tylmanowski

Nowa płyta Hey "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" brzmi znajomo. Brzmi jak klasyczna, solowa Nosowska.

- Jeśli przyjąć, że z reguły Nosowska jest bardzo elektroniczna, a Hey - bardziej rockowy, to granice pomiędzy tymi projektami odrobinę się zatarły. Oczywiście tego rodzaju kategoryzowanie nie jest rozsądne. Wielokrotnie podkreślałam, że deklaracje dotyczące stylistyki są nam obce.

Zawsze intrygowało mnie to, jak dzielisz napisane teksty na Nosowską solo i na Hey?

- Do tej pory było tak, że dla Hey teksty były nieco lżejsze, zdecydowanie mniej osobiste. Świadomość, że jestem częścią grupy zobowiązywała mnie do myślenia o ostatecznym wyrazie tekstów, z którymi pozostali członkowie zespołu powinni się choć trochę utożsamiać. Na tej płycie stwierdziłam, że czas na zmianę podejścia. Tym razem nie stosuję w wypowiedzi ucieczek w stronę ironii (śmiech).

Nie sądzisz, że zaangażowanie Pawła Małaszyńskiego do singlowego klipu "Kto tam? Kto jest w środku?" burzy alternatywny i niezależny wizerunek, z którego wywodzi się Hey?

- To jest takie schematyczne myślenie. Hey nigdy nie był ideologiczny w takim dziecinnym sensie. Oczywiście Paweł Małaszyński jest popularną postacią, ale jest też naszym kolegą, który naprawdę chciał wystąpić w tym teledysku.

Chodził na wasze koncerty?

- Był na Hey jakieś 250 milionów lat temu w Białymstoku, kiedy był jeszcze młodzieńcem.

W klipie przez chwilę leży obok ciebie w łóżku.

- Zabawnie było na planie. Sześć dubli. Z tego leżę w łóżku z Małaszyńskim niecałe osiem sekund (śmiech). Nie przepadam za udzielaniem się w teledyskach, więc fakt, iż trwało to tak krótko, bardzo mi odpowiadał.

Nie lubisz już tego?

- Nigdy nie lubiłam.

Byłaś w prawie każdym klipie Hey!

- Właśnie. Odmiana jest więc jak najmilej widziana. Zależało mi tym razem, by przemazać się tylko przez plan.

Nie daje mi spokoju numer "Umieraj stąd"...

- Mam taką zasadę, że w tekstach nie używam wulgaryzmów. Szukałam tak naprawdę sformułowania mocniejszego niż "wyp...". "Umieraj stąd" jest chyba najobrzydliwszą formą powiedzenia tego komuś. Dalej już nie można.

To prawda, że bardzo inspirujące bywają dla ciebie podróże do... Los Angeles?

- Tak. Kiedy dolar tak nisko spadł (śmiech), Stany znalazły się w zasięgu ręki. W ciągu ostatnich dwóch lat byliśmy tam aż pięć razy. Cudowne doświadczenie. Za każdym razem.

Urzekł was ten kontynent?

- Wielkomiejska Ameryka jawiła mi się tak "No fajnie, fajnie, ale jedźmy już do domu". Ale kiedy polecieliśmy prywatnie do Stanów, nie na koncerty i nie na trzy dni tylko na dwa tygodnie, kiedy podróżowaliśmy wynajętym samochodem i zatrzymywaliśmy się na nocleg w różnych małych miejscach, okazało się, że jest inna AMERYKA - oszałamiająca! Głównie chodzi mi naturę, która swą urodą i potęgą inspiruje człowieka do zmiany na lepsze. Kiedy zobaczyłam Wielki Kanion, to się popłakałam! Poczułam się jakby mnie ktoś z całej siły kopnął w serce. Żadna fotografia, ani film nie są w stanie oddać tego wrażenia.

Jak to jest, że balansujesz na granicy alternatywy i mainstreamu, a nie ma cię na serwisach plotkarskich? Nie są tobą zainteresowane?

- Moje życie jest nudne. Takie portale funkcjonują i karmią się sensacją, fajerwerkami typu rozstania, powroty, rozwody. A tutaj co? Nuda, nic się nie dzieje. Śpiewam i pracuję (śmiech). A potem siedzę w domu. I nie maluję się, ani nie stroję jak wychodzę z psem na spacer. (śmiech) To jest przecież kompletnie nieinteresujące.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.