Z Kasią Nosowską rozmawia Artur Tylmanowski
- Jeśli przyjąć, że z reguły Nosowska jest bardzo elektroniczna, a Hey - bardziej rockowy, to granice pomiędzy tymi projektami odrobinę się zatarły. Oczywiście tego rodzaju kategoryzowanie nie jest rozsądne. Wielokrotnie podkreślałam, że deklaracje dotyczące stylistyki są nam obce.
- Do tej pory było tak, że dla Hey teksty były nieco lżejsze, zdecydowanie mniej osobiste. Świadomość, że jestem częścią grupy zobowiązywała mnie do myślenia o ostatecznym wyrazie tekstów, z którymi pozostali członkowie zespołu powinni się choć trochę utożsamiać. Na tej płycie stwierdziłam, że czas na zmianę podejścia. Tym razem nie stosuję w wypowiedzi ucieczek w stronę ironii (śmiech).
- To jest takie schematyczne myślenie. Hey nigdy nie był ideologiczny w takim dziecinnym sensie. Oczywiście Paweł Małaszyński jest popularną postacią, ale jest też naszym kolegą, który naprawdę chciał wystąpić w tym teledysku.
- Był na Hey jakieś 250 milionów lat temu w Białymstoku, kiedy był jeszcze młodzieńcem.
- Zabawnie było na planie. Sześć dubli. Z tego leżę w łóżku z Małaszyńskim niecałe osiem sekund (śmiech). Nie przepadam za udzielaniem się w teledyskach, więc fakt, iż trwało to tak krótko, bardzo mi odpowiadał.
- Nigdy nie lubiłam.
- Właśnie. Odmiana jest więc jak najmilej widziana. Zależało mi tym razem, by przemazać się tylko przez plan.
- Mam taką zasadę, że w tekstach nie używam wulgaryzmów. Szukałam tak naprawdę sformułowania mocniejszego niż "wyp...". "Umieraj stąd" jest chyba najobrzydliwszą formą powiedzenia tego komuś. Dalej już nie można.
- Tak. Kiedy dolar tak nisko spadł (śmiech), Stany znalazły się w zasięgu ręki. W ciągu ostatnich dwóch lat byliśmy tam aż pięć razy. Cudowne doświadczenie. Za każdym razem.
- Wielkomiejska Ameryka jawiła mi się tak "No fajnie, fajnie, ale jedźmy już do domu". Ale kiedy polecieliśmy prywatnie do Stanów, nie na koncerty i nie na trzy dni tylko na dwa tygodnie, kiedy podróżowaliśmy wynajętym samochodem i zatrzymywaliśmy się na nocleg w różnych małych miejscach, okazało się, że jest inna AMERYKA - oszałamiająca! Głównie chodzi mi naturę, która swą urodą i potęgą inspiruje człowieka do zmiany na lepsze. Kiedy zobaczyłam Wielki Kanion, to się popłakałam! Poczułam się jakby mnie ktoś z całej siły kopnął w serce. Żadna fotografia, ani film nie są w stanie oddać tego wrażenia.
- Moje życie jest nudne. Takie portale funkcjonują i karmią się sensacją, fajerwerkami typu rozstania, powroty, rozwody. A tutaj co? Nuda, nic się nie dzieje. Śpiewam i pracuję (śmiech). A potem siedzę w domu. I nie maluję się, ani nie stroję jak wychodzę z psem na spacer. (śmiech) To jest przecież kompletnie nieinteresujące.