Miłość ponad czasem, czyli "Tylko kochankowie przeżyją? Jima Jarmuscha

Adam i Ewa - wampiry, bohaterowie najnowszego, nieskończenie romantycznego filmu Jima Jarmuscha ?Tylko kochankowie przeżyją? - nie mają o współczesnych ludziach najlepszego zdania. My ich kochamy

"Tylko kochankowie przeżyją" to dziwny film - im dalej od projekcji, tym bardziej mi się podoba. W ciemnej kinowej sali męczył mnie. Jim Jarmusch już od dawna daje wyraz swojemu zmęczeniu naszą rzeczywistością, nami samymi. W "Kochankach" osiąga wyżyny. Wprost ustami swoich niezwykłych bohaterów - wampirów (którzy mają problemy ze zdobyciem pożywienia), nazywa ludzi zombi.

Wytyka nam, że się zatruliśmy. I nie ma tu tylko na myśli efektów ubocznych rozwoju cywilizacji - zatrucia środowiska, niezdrowego jedzenia i siedzącego trybu życia zachodniej cywilizacji. Ma też na myśli upadek intelektualny. Dlatego jego film pełen jest żartów i mrugnięć okiem dla tych, którzy jeszcze coś czytają, których jeszcze interesuje coś więcej niż nowy serial i nowa gra komputerowa. Oczywiście wszystkie poukrywane w filmie historyczne odniesienia, cytaty, parodie jasne będą dla niewielu. Ale wyłapanie nawet kilku może sprawić widzowi prawdziwą satysfakcję. Jednak w tej intelektualnej zabawie najważniejsza pozostaje miłość. Bo film Jarmuscha to prawdziwy, wzruszający melodramat.

Piękni, wieczni, znudzeni

Jego bohaterami są nieuleczalny romantyk Adam (Tom Hiddleston) i jego ukochana od wieków Ewa (Tilda Swinton). On, ciemnowłosy, odziany w czarne skóry, mieszka w upadłym amerykańskim Detroit, którego słabo oświetlone ulice przemierza wielkim cadillakiem. Jest undergroundowym muzykiem, który niezbędną do przeżycia krew kupuje od szpitalnego analityka, bo tylko dzięki temu ma pewność, że nie jest zatruta. Jego łącznikiem ze światem zombi, jak pogardliwie nas nazywa, jest jego entuzjastyczny fan Ian (Anton Yelchin). Ian realizuje wszelkie zamówienia Adama - czy to na gitarowe białe kruki, czy na kulę rewolwerową z drewna - i (zazwyczaj) nie zadaje zbyt wielu pytań.

Ona jest jasna - nosi długie białe dredy i białe skórzane rękawiczki. Mieszka w Tangerze, gdzie nawet nocą wąskie uliczki tętnią życiem. Przyjaźni się z Christopherem Marlowem (John Hurt) i wciąż nas lubi, wciąż jest nas ciekawa. Gdy odkrywa, że jej ukochany ma myśli samobójcze (w końcu po co wampirowi drewniana kula rewolwerowa...), Ewa mimo ryzyka wyrusza w podróż do Stanów. Tutaj czeka ją romantyczne spotkanie, ale też kłopoty spowodowane przez jej nieobliczalną i nieuznającą zasad młodszą siostrę Avę (brawurowa Mia Wasikowska). Jak zakończy się ta historia? Jak na Jarmuscha zadziwiająco optymistycznie.

 

Jest coś hipnotyzującego w tej historii dwóch starych dusz, dwóch pociągających osobowości zamkniętych w seksownych ciałach dwojga angielskich aktorów. Bez Hiddlestona i Swinton to by się nie udało. Oboje mają w sobie to coś, co sprawia, że wierzymy natychmiast i bez zastrzeżeń w intelektualne potrzeby, snobizmy i autentyczną ciekawość ich bohaterów. Ich dyplomy z Cambridge (jego z filologii klasycznej, jej z socjologii i nauk politycznych) świadczą zresztą same za siebie. Oboje mają też niedzisiejszą, ponadczasową urodę i tak doskonale do siebie pasują, że trudno uwierzyć, że jest między nimi 20 lat różnicy. Zabierają nas w podróż, o której trudno zapomnieć.

Podróż, jak na Jarmuscha przystało, ozdobioną niezwykłą muzyką. I od czasu do czasu cierpkim i ironicznym poczuciem humoru, bez którego, mam wrażenie, film byłby zwyczajnie nieznośny. A tak mam poczucie, że za jakiś czas będę chciała do niego wrócić. I jeszcze raz popatrzeć na miłość doskonałą, której niestraszne czas ani odległość. Z gatunkiem ludzkim chyba nie jest aż tak źle, skoro wciąż powstają takie filmy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA