Na co zwracać uwagę u fryzjera? Jak odróżnić profesjonalny zakład od straganowego?

Jeżeli przechodząc od jednego klienta do drugiego fryzjerka wyciera ręce w fartuch albo jeśli wywiesza mokry ręcznik na płocie, żeby się wysuszył, lepiej taki zakład omijać z daleka. Podobnie jak wtedy, gdy mistrz nożyczek sam ma na głowie postrzępione (nie artystycznie) włosy i niechlujne odrosty

Klient zakładu fryzjerskiego ryzykuje zawsze. Nigdy bowiem nie da się przewidzieć, jaki będzie efekt strzyżenia, farbowania czy modelowania. Warto jednak ograniczyć inne ryzyka, choćby zakażenia.

Zdrowy rozsądek przede wszystkim

Jeszcze nieco ponad 10 lat temu w branży fryzjerskiej obowiązywało rozporządzenie ministra opieki społecznej z 1935 roku "O przepisach sanitarnych dla zakładów fryzjerskich i golarskich". Jak twierdził wtedy sanepid, wcale nie najgorsze. Zapewne nie zaszkodziłoby, gdyby i teraz fryzjerzy wciąż przestrzegali zawartych tam przepisów. Rozporządzenie nakazuje, by pomieszczenia były dobrze oświetlone, a zapewniają to okna o powierzchni najwyżej osiem razy mniejszej niż powierzchnia podłogi. Czystość i porządek obowiązkowe, żadnych dywanów, bo jak zamiatać włosy? Koniecznie kosze na śmieci i wycieraczki. Jasne ściany, a na ich tle spluwaczka, więc ściany łatwe do mycia. Dla pracowników po trzy czyste fartuchy - w pracy szczelnie zapięte pod szyją i przy rękawach.. Jeszcze przed wojną zaordynowano - żadnego zdmuchiwania włosów z karku klienta, grzebienia albo nożyczek, za to co najmniej półgodzinne odkażanie narzędzi lub - kiedy to niemożliwe - ich mycie. Czyszczenie, wyjaławianie i odkażanie to była podstawa!

Obecnie obowiązujące przepisy - jak twierdzi Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego, są dość nieprecyzyjne i zostawiające dużą swobodę, owszem, bardziej dostosowane do współczesności (np. o spluwaczkach nie ma mowy), ale czy bardziej zdroworozsądkowe? Razem z Janem Bondarem podpowiadamy, na co warto zwrócić uwagę przed wejściem do zakładu fryzjerskiego.

Nie wchodzić tam, gdzie:

- ze szczotki zwisają pukle poprzedniej klientki;

- grzebień fryzjer "dezynfekuje" fartuchem;

- jednorazowe narzędzia leżą karnie poukładane w otwartych już opakowaniach;

- brzytwa lub inne narzędzie do golenia zostaje opłukane wodą z kranu;

- nigdzie nie widać urządzenia do sterylizacji, np. autoklawu (to do tych fryzjerskich przyborów, które mogą mieć do czynienia z "przerwaną ciągłością tkanek") oraz zestawu do dezynfekcji (prostszych akcesoriów typu grzebień);

- fryzjer palcami wyławia wałki z pudełka z napisem "dezynfekcja" i odkłada je na blat;

- a później (albo wcześniej, to nie ma znaczenia) chwyta odłożoną na bok kanapkę i odgryza kęs;

- czyste ręczniki, peleryny i fartuchy wiszą na dwóch "stojakosuszarkach" z prawej, a brudne na dwóch z lewej; albo gdy barwnie powiewają na krzewach przez drzwiami wejściowymi;

- ściany do wysokości 1,6 m są wykończone tak, że niełatwo będzie je doczyścić i dosuszyć;

- meble są "jak w domu", czyli np. tapicerowane, przyciągające włosy;

- pod sufitem unosi się dym, a fryzjer dyskretnie wsuwa popielniczkę za lustro;

- jego dłonie nie budzą zaufania: mają ranki albo brud za paznokciami;

- na parapecie śpi kot, a pod krzesłem pies;

- nie ma szatni lub wieszaka i krzesełek dla oczekujących na swoją kolej.

Wchodzić, jeżeli:

- ogólne wrażenie jest pozytywne: czysto, schludnie i porządnie;

- w pojemnikach z płynem dezynfekującym leżą używane przed chwilą akcesoria (płynu dezynfekującego klient raczej nie rozpozna, ale za kolejny plus można uznać, jeśli na pojemniku jest wypisana jego nazwa);

- fryzjer ma do dyspozycji nie jeden grzebień, z którym przenosi się od klienta do klienta, tylko cały arsenał - komplet do używania na bieżąco i inny, poddawany akurat dezynfekcji;

- bardziej "niebezpieczne" narzędzia typu brzytwa leżą w opakowaniach opisanych datą ich sterylizacji (jeśli bieżąca, to w porządku, ale jeśli jest stara, to znaczy, że albo fryzjerowi się nie chciało zmienić - czyli niedobrze, albo co gorsza, nie chciało się sterylizować);

- w rzędach karnie stoją butelki i pudełka z preparatami kosmetycznymi, a każde jest opatrzone etykietą (dobrze, jeśli oryginalną) i porządnie zamknięte;

- te, które przelano lub przełożono z oryginalnych opakowań do np. mniejszych, też powinny być nazwane i podpisane: co to takiego, kto wyprodukował i data ważności;

- kosmyki włosów nie unoszą się z kosza przy każdym otwarciu drzwi;

- szczotki, wałki, grzebienie i pędzle wyglądają jak prosto ze sklepowej półki, a przynajmniej błyszczą czystością;

- po użyciu fryzjer najpierw je czyści, potem myje i jeszcze dezynfekuje (albo także sterylizuje).

Wielu z tych kryteriów klient nie ma szansy sprawdzić. Dlatego Jan Bondar, rzecznik GIS, radzi, żeby nie tylko popytać znajomych, ale też odwiedzić powiatowy inspektorat sanitarny, w którym można się dowiedzieć, czy zakład działa legalnie. Niemało jest bowiem takich, które omijają przepisy i pracują "na dziko". Do nich też inspektorzy zaglądają rzadziej, bo często nawet nie wiedzą o ich istnieniu.

Idzie nowe

W zeszłym roku Główny Inspektorat Sanitarny skontrolował 17 tys. na 25 tys. działających w Polsce zakładów fryzjerskich. Brudno i niehigienicznie było w 391. Najczęściej właściciele "zapominali" opracować procedury ochrony przed zakażeniami, nie mieli ciepłej wody w łazienkach oraz gładkich mebli, kafelki straszyły dziurami, a ściany prosiły o odmalowanie. Ostrzeżeniem dla innych mógł być salon fryzjerski Łaniewscy w Lublinie, który sanepid zamknął za niesterylizowanie narzędzi i bałagan, np. włosy walajace się po podłodze. Jan Bondar zapowiada, że już niebawem - najpewniej do końca roku - nowe przepisy znowu zostaną zmienione na bardziej precyzyjne i szczegółowe. Wtedy pewnie roczne podsumowania kontroli przyniosą inne dane.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.