Młodzi robią biznes w sieci (i nie tylko). Zobaczcie na czym dziś można zarabiać

Ania i Ula dopiero stawiają pierwsze kroki w e-biznesie, Klaudia już zarabia na siebie, a Duc ma 20-osobowy zespół. Wszyscy twierdzą, że receptą na sukces internetowego przedsięwzięcia są dobre produkty i zadowoleni klienci, którzy szepną dobre słowo na Fejsie

Ministerstwo Dobrego Mydła

>> Siostry Ania i Ula Bieluń (28 i 20 lat) w rodzinnej pracowni wytwarzają naturalne mydła. Od dwóch tygodni można je kupić w sklepie internetowym ministerstwodobregomydla.pl . Na Facebooku mają już ponad 2,7 tys. fanów.

Ministerstwo Dobrego Mydła jest rodzinną pracownią, w której Ania i Ula wytwarzają naturalne mydła na bazie olejów i maseł roślinnych. - Działamy od kilkunastu dni, a już w pierwszym tygodniu wysprzedałyśmy cały zapas mydeł z rozmarynem. Nie byłyśmy przygotowane na takie szaleństwo - cieszy się Ania, która dodatkowo pracuje jako fotograf, a prywatnie jest mamą czteroletniego Olka. - Nie miałyśmy pieniędzy na reklamę, bo oszczędności zainwestowałyśmy w remont pracowni, aby spełniała najwyższe unijne standardy. Klienci dowiedzieli się o nas za sprawą profilu na Facebooku i blogerów, którzy znaleźli nas na targach, przetestowali mydła i opisali - opowiada Ula, która chcąc rozkręcić firmę, wzięła roczną dziekankę na wydziale architektury i wróciła do rodzinnego Kamienia Pomorskiego. Właśnie w tej miejscowości na północnym zachodzie kraju siostry założyły pracownię. Czynsz płacą niewielki. Ula ponownie zamieszkała z rodzicami, przez co nie wydaje na utrzymanie tyle co w Warszawie. Ania kursuje pomiędzy Kamieniem Pomorskim a stolicą, ma wsparcie finansowe partnera. Na tym etapie liczą każdą złotówkę, a zarobione pieniądze inwestują.

Zaczynają pracę ok. 8. Ula zarządza procesem wyrabiania mydła. - Przygotowuję ług sodowy, odważam oleje, szykuję dodatki i zabieram się za gotowanie. Połączone składniki zalewam do drewnianych form, gdzie zachodzi proces zmydlania. Kiedy mydło siedzi już w formach, kroję to, które zostało wyrobione dzień wcześniej - mówi Ula. Tymczasem siostra odpowiada na maile, zawiaduje sklepem internetowym i jest aktywna na serwisach społecznościowych; zamawia też surowce, szuka nowych dostawców i pakuje paczki do wysyłki.

- Nawet po powrocie do domu przeglądamy fora mydlarskie, szukamy inspiracji w sieci, odpisujemy na zaległe maile i szkicujemy nowe projekty mydeł. Czasem kładziemy się do łóżek po drugiej w nocy. Bywa, że śnią nam się mydła - śmieje się Ania.

Skąd wziął się pomysł na biznes? - Już dziesięć lat temu kupowałyśmy ekologiczne kremy niemieckich marek za kosmiczne, uskładane miesiącami pieniądze. Ania już wtedy mieszkała w Warszawie, wynalazła kilka sklepów z mydłami krojonymi na wagę. Cieszyły nas te cieniutkie plasterki drogiego mydła, dopóki ze zrozumieniem nie przeczytałyśmy składu. Okazało się, że to najzwyklejsze mydła toaletowe z prefabrykatu, za to z wysoką marżą. Wściekłe zaczęłyśmy szukać w Google'u, czy możemy zrobić mydło same. Na polskich stronach nic nie znalazłyśmy, na amerykańskich już tak. Stamtąd dowiadywałyśmy się, jak uzyskiwać kolory, zapachy, formy. Okazało się, że robienie mydła jest genialne - entuzjazmuje się Ula.

Kontaktują się z klientami z całej Polski. Planują założyć konto na Twitterze, marzy im się własny kanał na YouTube, na którym będą uczyć, jak robić mydło. Niedługo pojawią się w serwisie Polakpotrafi.pl, gdzie będą starały się zebrać środki na rozwój.

Teraz intensywnie szykują przedświąteczną ofertę, pracując zmianowo, często po nocach. - Dziś sprawdzając regały w suszarni i przeliczając zapasy, stwierdziłyśmy, że musimy jeszcze rozciągnąć dobę, bo zaczyna brakować mydeł orkiszowych - mówi Ula.

Moi mili

>>> Klaudia Wcisło (28 lat), od dwóch lat tworzy ręcznie karuzele, łapacze snów, korony, różdżki i inne zabawki, a od roku sprzedaje je w sklepie internetowym moimili.net . Na Facebooku ma ponad 4,4 tys. fanów.

- Kiedy znajomym urodził się syn, zrobiłam karuzelę z origami na patykach. Byli zachwyceni. Zapytali, dlaczego nie sprzedaję tych swoich ręcznie robionych mobili, puf, zabawek. Wiedzieli, że od dawna produkuję przeróżne rzeczy w domu, ale wszystko zostaje w czterech ścianach - wspomina Klaudia. Skończyła właśnie psychologię społeczną i zajmowała się sześciomiesięcznym synem Julkiem. - Szukałam pomysłu na siebie. Zaczęłam od założenia profilu na Facebooku i bloga. Wrzucałam swoje prace, a w odpowiedzi zaczęły przychodzić zlecenia. Po kilku miesiącach zleceń było więcej i więcej, aż w kwietniu rok temu doszłam do momentu, w którym założyłam własną działalność i zaczęłam zarabiać. To, co zarobiłam, inwestowałam. Teraz mogę kupić materiały i pozostaje jeszcze na życie - mówi Klaudia. Uważa, że biznes się udał, bo miała dużo cierpliwości i wsparcie finansowe ze strony partnera. - Nie brałam kredytu, dlatego na zyski musiałam czekać. Ale było warto - mówi z przekonaniem.

Dziś ma klientów z całej Polski, zwłaszcza z Warszawy, Wrocławia, Szczecina i Trójmiasta. Z zagranicy zamawiają głównie Hiszpanie, Czesi i Norwegowie. Już nie robi tylko produktów na zamówienie, ale tworzy nowe kolekcje. W jej sklepie można kupić zabawki (korony, różdżki, pióropusze, namioty indiańskie), elementy wyposażenia wnętrz (kosze, poduchy, pufy, zasłony), ale też takie akcesoria, jak kosmetyczki, płócienne torby, worki czy piórniki. - Moim sztandarowym produktem są "łapacze snów", ozdoby, które - jak wierzyli Indianie - odganiały złe sny. Tworzę je głównie w pastelowych odcieniach, bo klienci uwielbiają beże, miętę i brudny róż - opowiada.

Na razie Klaudia pracuje z domu, ale za kilka tygodni powinna przeprowadzić się do pracowni na warszawskiej Pradze. - Zleceń jest coraz więcej, a tym samym coraz trudniej pomieścić mi się z towarem i produktami w domu - wyjaśnia. Ma też pomysły na nowy asortyment, m.in. ręcznie robione świetlne girlandy. Chciałaby też wystartować ze stroną w języku angielskim, aby zwiększyć liczbę zagranicznych zamówień.

Marzy jej się zatrudnienie pracownika. - Teraz muszę dzielić dzień na pół. Poranki poświęcam na przeglądanie maili, pakowanie i wysyłkę towarów, a po południu realizuję kolejne zamówienia. Jeden dzień w tygodniu poświęcam na tworzenie nowych wzorów. Chciałabym zatrudnić np. szwaczkę, która odciążyłaby mnie w pracy. Samej jest trudno, choć dochodzę do wprawy. Karuzelę origami robię już w półtorej godziny - chwali się. W prowadzeniu własnego sklepu cieszy ją to, że jest sama sobie szefem, i to, że jej praca jest kreatywna.

MyBaze.com

>>> Duc vu Hoang (26 lat), urodził się w Wietnamie, od 15 lat mieszka w Polsce. Jest współudziałowcem w platformie MyBaze.com , która skupia młodych projektantów designu, mody i sztuki. Ich profil ma ponad 56 tys. fanów

Duc razem ze wspólnikiem mają dziś 20-osobowy zespół, który zaczyna dzień od porannego zebrania ok. 9. Planują, jak jeszcze bardziej zawojować internet w amerykańskim stylu, czyli z rozmachem. - Wszystko zaczęło dwa lata temu, jeszcze na studiach w Szkole Głównej Handlowej. Wówczas skorzystałem z pomocy uczelni i w ramach start-upu w Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości założyłem platformę MyBaze.com. Z jednej strony była ona miejscem, w którym swoje prace wystawiali na sprzedaż młodzi projektanci, a z drugiej zaglądali na nią wielbiciele dobrego wzornictwa. Pomysł zrodził się z rozmów ze znajomymi, młodymi i utalentowanymi ludźmi, którzy nie mieli w sobie nic z handlowców. Tworzyli piękne projekty, a nie potrafili sprzedać ani siebie, ani swoich dzieł - opowiada Duc, który w Polsce zadomowił się na dobre. Mieszka tu z żoną i półroczną córką.

Dzięki pomocy jednego z profesorów SGH Duc znalazł pierwszego inwestora, który wyłożył na rozwój firmy kilkaset tysięcy złotych. Do tej pory pozyskali już prawie 5 mln zł. Dla młodego studenta z marzeniami to były ogromne pieniądze, które przeznaczył przede wszystkim na marketing i reklamę. Studencka firma stała się spółką, w której Duc i wspólnik mają większościowy pakiet udziałów, a inwestorzy mniejszościowe. Z każdym miesiącem wartość marki i sprzedaż rośnie. - Obecnie współpracujemy z 2 tys. młodych marek. Najważniejszym kryterium są wysokiej jakości zdjęcia wytworzonych produktów - to warunek, aby twórca mógł zaistnieć na naszej na stronie - mówi Duc. Platforma od każdego sprzedanego produktu pobiera prowizję, resztę otrzymuje projektant. Zamówienia płyną z całego świata, zwłaszcza z Anglii i Stanów Zjednoczonych.

- Własna firma to z jednej strony ogromny komfort, bo nie trzeba się nikomu tłumaczyć, jeśli przyjedzie się do pracy pół godziny później. Z drugiej strony, kiedy zatrudnia się pracowników, odpowiedzialność rośnie - twierdzi Duc. Poza tym im większa skala przedsięwzięcia, tym większy apetyt na więcej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA