Znane marki odzieżowe - kto i jak nas oszukuje?

Choć nie wszystkich jednakowo pasjonuje moda, każdy kupuje ubrania. Ale kto z nas wpadłby na pomysł, że firmy odzieżowe stosują nieuczciwe praktyki w ustalaniu cen. Chodzi o kwoty widniejące na metkach a właściwie o to, co zakrywają.

Kilka tygodni temu wróciłam z Hiszpanii. Podczas pobytu skusiłam się na zakupy w kilku hiszpańskich sieciówkach, które cieszą się ogromną popularnością w Polsce. Mowa tu o grupie Inditex, w skład której wchodzą m.in. takie marki jak: Zara, Pull&Bear, Massimo Dutti, Stradivarius czy Bershka. Jak bardzo byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam, że te same ubrania mają u nas wyższe ceny! Nie odczuwałam jednak satysfakcji lecz złość, że w moim kraju do tej pory słono przepłacałam. Postanowiłam sprawdzić, czy takie nieuczciwe praktyki stosują tylko hiszpańskie marki odzieżowe i jak to się dzieje, że płacimy więcej.

W Polsce drożej niż w innych krajach europejskich?

W teście sprawdzającym na prowadzenie zdecydowanie wysuwa się grupa Inditex . Pracownicy sklepu nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, czemu za marynarkę w Zarze wycenioną na 45,95 euro, polski klient musi zapłacić 259,00 złotych, skoro kurs euro na dzień 30.09.2013 wynosi 4,22 zł. Właściciele firmy mają jednak sposób na odwrócenie uwagi od tego procederu - zaklejają ceny w euro metkami z cenami w złotówkach. Naklejki są tak mocno przyklejone, że ciężko jest je usunąć nie niszcząc ich. Jak się też dowiedziałam klientom nie wolno ich zrywać, co oznacza, że nie mogę poznać ceny oryginalnej.

Na przykładzie marynarki policzyłam, na ile grupa Inditex oszacowała wartość jednego euro. Przy marynarce z Zary za 45,95 euro, za którą płacimy 259,00 złotych, 1 euro wynosi aż 5,63 zł! Z kolei w przypadku sukienki z Massimo Dutti za 49,95 euro, a w sklepie za 249,00 złotych, po przeliczeniu okazuje się, że euro jest droższe o 0,96 złotych od realnego kursu (na podstawie kursu z dnia 30.09.2013). Skąd ten przelicznik? Z kosmosu?

kolaż Groszki.plkolaż Groszki.pl kolaż Groszki.pl kolaż Groszki.pl

kolaż Groszki.plkolaż Groszki.pl kolaż Groszki.pl kolaż Groszki.pl

Czując się oszukiwana, zapytałam obsługę sklepu, czy w związku z zawyżonym kursem mogę zapłacić w euro . W dwóch, różnych sklepach otrzymałam dwie, sprzeczne odpowiedzi. Pierwsza była odmowna, z drugiej wynikało, że jest taka możliwość. Postanowiłam, że wkrótce wypróbuje ten sposób - może dzięki temu uda mi się uniknąć przepłacania w sklepach ulubionych marek odzieżowych.

Oszukana mogę zostać jeszcze w inny sposób. Chodzi o "pomyłkowe" ceny na metkach. Oglądając spodnie w Zarze zauważyłam, że ten sam fason różni się ceną w zależności od rozmiaru . Dla przykładu: S kosztuje 169 zł, a M i L 199 zł. Ekspedientka tłumaczyła to "błędnie naklejoną metką". Jednak taką różnicę cen zauważyłam na trzech, różnego kroju spodniach! Czy rzeczywiście jest to pomyłka? Przecież poszukując jakiegoś ubrania nie sprawdzamy cen wszystkich rozmiarów. Co się dzieje, gdy nie zauważymy różnicy? Wszystko to sprawia, że znowu mam wrażenie, że to nie przypadek, a celowe działanie .

Jak jest u konkurencji?

Na szczęście nie wszystkie marki manipulują cenami . W H&M za kurtkę wartą 39,95 euro zapłacimy 149,90 złotych, a zgodnie z kursem euro wynoszącym 4,22 na dzień 30.09.2014 powinniśmy wydać 168,58 złotych, co oznacza, że nawet zyskujemy kilkadziesiąt złotych. Podobnie sytuacja wygląda w Esprit - sukienka w cenie 59,99 euro, czyli 249,00 zł oraz w Tally Weijl, gdzie za żakiet płacimy 49,95 euro, czyli 199,90 zł co przy kursie z dnia 30.09.2013 daje 210,78 złotych, również zaoszczędzamy - ponad 10 zł. Co więcej, H&M i Tally Weijl nie zaklejają cen , więc klient może je porównać nawet z innymi walutami. To daje poczucie, że uczciwie się go traktuje.

kolaż Groszki.plkolaż Groszki.pl kolaż Groszki.pl kolaż Groszki.pl

Wycena wartość jednego euro powinna być dla wszystkich jednakowa. Jednak jak się okazuje jedni właściciele firm odzieżowych stosują się do niej, a inni ustalają go na innym, sobie tylko znanym poziomie. Dlaczego tak jest? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedni. Ceny są ustalane indywidualnie przez właścicieli firm , którzy tłumaczą się wysokimi czynszami w galeriach handlowych, przewyższającymi koszty utrzymania sklepu "na ulicy" - jak to ma miejsce w innych europejskich miastach. Ale czy utrzymanie sklepu w galerii handlowej np. w Hiszpanii lub Londynie jest tańsze niż w Polsce? Nie chce mi się w to wierzyć. Mnie ta argumentacja nie przekonuje. A was? Czy zauważyliście podobne przypadki? Czujecie się oszukiwani ?

Kilka tygodni temu wróciłam z Hiszpanii. Podczas pobytu skusiłam się na zakupy w kilku hiszpańskich sieciówkach, które cieszą się ogromną popularnością w Polsce. Mowa tu o grupie Inditex, w skład której wchodzą m.in. takie marki jak: Zara,  Pull&Bear, Massimo Dutti, Stradivarius czy Bershka. Jak bardzo byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam, że te same ubrania mają u nas wyższe ceny! Nie odczuwałam jednak satysfakcji lecz złość, że w moim kraju do tej pory słono przepłacałam. Postanowiłam sprawdzić, czy takie nieuczciwe praktyki stosują tylko hiszpańskie marki odzieżowe i jak to się dzieje, że płacimy więcej.

W Polsce drożej niż w innych krajach europejskich?

W teście sprawdzającym na prowadzenie zdecydowanie wysuwa się grupa Inditex. Pracownicy sklepu nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, czemu za marynarkę w Zarze wycenioną na 45,95 euro, polski klient musi zapłacić 259,00 złotych, skoro kurs euro na dzień 30.09.2013 wynosi 4,22 zł. Właściciele firmy mają jednak sposób na odwrócenie uwagi od tego procederu - zaklejają ceny w euro metkami z cenami w złotówkach. Naklejki są tak mocno przyklejone, że ciężko jest je usunąć nie niszcząc ich. Jak się też dowiedziałam klientom nie wolno ich zrywać, co oznacza, że nie mogę poznać ceny oryginalnej.

Na przykładzie marynarki policzyłam, na ile grupa Inditex oszacowała wartość jednego euro. Przy marynarce z Zary za 45,95 euro, za którą płacimy 259,00 złotych, 1 euro wynosi aż 5,63 zł! Z kolei w przypadku sukienki z Massimo Dutti za 49,95 euro, a w sklepie za 249,00 złotych, po przeliczeniu okazuje się, że euro jest droższe o 0,96 złotych od realnego kursu (na podstawie kursu z dnia 30.09.2013). Skąd ten przelicznik? Z kosmosu?

TU BĘDĄ ZDJĘCIA METEK - kolaż 1, 2 (w załączniku)

Czując się oszukiwana, zapytałam obsługę sklepu, czy w związku z zawyżonym kursem mogę zapłacić w euro. W dwóch, różnych sklepach otrzymałam dwie, sprzeczne odpowiedzi. Pierwsza była odmowna, z drugiej wynikało, że jest taka możliwość. Postanowiłam, że wkrótce wypróbuje ten sposób - może dzięki temu uda mi się uniknąć przepłacania w sklepach ulubionych marek odzieżowych.

Oszukana mogę zostać jeszcze w inny sposób. Chodzi o "pomyłkowe" ceny na metkach. Oglądając spodnie w Zarze zauważyłam, że ten sam fason różni się ceną w zależności od rozmiaru. Dla przykładu: S kosztuje 169 zł, a M  i L 199 zł. Ekspedientka tłumaczyła to "błędnie naklejoną metką". Jednak taką różnicę cen zauważyłam na trzech, różnego kroju spodniach! Czy rzeczywiście jest to pomyłka? Przecież poszukując jakiegoś ubrania nie sprawdzamy cen wszystkich rozmiarów. Co się dzieje, gdy nie zauważymy różnicy? Wszystko to sprawia, że znowu mam wrażenie, że to nie przypadek, a celowe działanie.

Jak jest u konkurencji?

Na szczęście nie wszystkie marki manipulują cenami. W H&M za kurtkę wartą 39,95 euro zapłacimy 149,90 złotych, a zgodnie z kursem euro wynoszącym 4,22 na dzień 30.09.2014 powinniśmy wydać 168,58 złotych, co oznacza, że nawet zyskujemy kilkadziesiąt złotych. Podobnie sytuacja wygląda w Esprit, gdy kupujemy sukienkę przy aktualnym kursie euro (4,22 na dzień  30.09.2014) oraz w Tally Weijl, gdzie za żakiet płacimy 49,95 euro, czyli 199,90 zł, a przy kursie z dnia 30.09.2013 byłoby to 210,78 złotych, zatem zaoszczędzamy ponad 10 zł.  Co więcej, H&M i Tally Weijl nie zaklejają cen, więc klient może porównać ceny towaru w różnych walutach. To daje poczucie, że uczciwie się go traktuje.

ZDJĘCIA METEK - kolaż 3 (w załączniku)

Wycena wartość jednego euro powinna być dla wszystkich jednakowa. Jednak jak się okazuje jedni właściciele firm odzieżowych stosują się do niej, a inni ustalają go na innym, sobie tylko znanym poziomie. Dlaczego tak jest? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedni. Ceny są ustalane indywidualnie przez właścicieli firm, którzy tłumaczą się wysokimi czynszami w galeriach handlowych, przewyższającymi koszty utrzymania sklepu "na ulicy"  - jak to ma miejsce w innych europejskich miastach. Ale czy utrzymanie sklepu w galerii handlowej np. w Hiszpanii lub Londynie jest tańsze niż  w Polsce? Nie chce mi się w to wierzyć. Mnie ta argumentacja nie przekonuje. A was? Czy zauważyliście podobne przypadki? Czujecie się oszukiwani?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.