"Mamut": nie pieniądze szczęście dają (ale pomagają)

Czy europejska produkcja za 10 milionów dolarów może zmienić świat? W "Mamucie" Lukas Moodysson podejmuje udaną - bardziej z punktu widzenia kinomana czy psychologa niż ekonomisty - próbę zwrócenia uwagi na powiązania między pracą i pieniądzem a szczęściem i rodziną

Zacznijmy od tego, że chodzi o spóźnioną o dwa lata premierę obrazu z Gaelem Garcią Bernalem i Michelle Williams, a nie o nową francuską produkcję z Gérardem Depardieu i Isabelle Adjani pod tym samym tytułem (która, niestety, omija polskie kina). Pojawiające się w recenzjach porównania do "Babel" są zdecydowanie na miejscu. Nie tylko dzięki kolejnej dobrej roli meksykańskiego przystojniaka. To warkocz spleciony z kilku smutnych historii. Młoda nowojorska chirurg nocami walczy o życie pacjentów. Jej mąż, właściciel serwisu z grami, biznesmen mimo woli, udaje się w delegację do Tajlandii. Leci prywatnym samolotem, do podpisania kontraktu dostaje najdroższe na świecie pióro - z symbolicznej kości mamuta. Na co dzień para ma świetny apartament i dużo miłości. Pozazdrościć. Córeczką musi się jednak opiekować niania. Jest Filipinką, która zostawiła dwóch synków, by zarobić na ich utrzymanie. Choć z dziewczynką rozumie się doskonale, oczywiście umiera z tęsknoty za swoimi dziećmi. Chłopcy pozbawieni ojca, wychowują się w lepiance pod kuratelą babci. Starszy, dziesięciolatek, pragnąc przyspieszyć powrót matki, próbuje samemu zdobyć pieniądze. Co na ulicach biednego azjatyckiego miasta nie jest ani łatwe, ani bezpieczne. Wiadomo też, jaki sposób na życie musiała wybrać dziewczyna, którą Amerykanin poznaje w nieodległej Tajlandii.

Film nie odniósł sukcesów na miarę "Fucking Amal", "Tylko razem" czy "Lilja 4-ever", daleko mu do eksperymentalności "Dziury w sercu" i "Kontenera". Podkreślając podział świata na "pierwszy" i "trzeci" Moodysson nie ujawnia nowych prawd i nie unika stereotypów. Ciężko jednak nie poddać się nastrojowi podbijanemu rzewno-przebojową nutą Ladytron. Nie wierzyć w historię odgrywaną przez świetnych Bernala i Williams. Nie wzruszyć się, nie zastanowić, nie przystopować. I nie pochwalić kolejnego udanego dzieła w dorobku szwedzkiego reżysera-scenarzysty.

Copyright © Agora SA