Juliette Binoche dla "Metra": Nie lubię paradować po czerwonym dywanie

Juliette Binoche była gwiazdą tegorocznego festiwalu w Cannes podwójnie. Po pierwsze jej postać znalazła się na plakacie promującym festiwal, po drugie to właśnie ona dostała nagrodę dla najlepszej aktorki. Rozmawiamy z nię o filmie, wolności w Iranie i o nowej roli u Małgorzaty Szumowskiej

Właśnie odebrałaś Złotą Palmę za rolę w filmie Irańczyka Abbasa Kiarostamiego "Copie conforme". Jak się zaczęła wasza współpraca?

- To dla mnie jeden z najlepszych reżyserów filmowych na świecie. Kocham jego kino, znam wszystkie jego filmy. Kiedyś zaproponował, bym przyjechała do Teheranu i zobaczyła, jak pracuje na planie. Miał wtedy realizować zdjęcia do filmu "Shirin". Teheran nigdy nie wydawał mi się zbyt przyjaznym miejscem, ale ciekawość zwyciężyła. I szybko poczułam, że chciałabym z Abbasem współpracować. Powierzył mi wtedy nawet epizodyczną rolę w filmie "Shirin" - kobiety ogladającej film na kinowym ekranie. I potem opowiedział o pomyśle na "Copie conforme". Z detalami - łącznie z biustonoszem bohaterki, kłótnią pary w restauracji, sceną uwodzenia w hotelu. Powiedział, że taka historia spotkania z kobietą przydarzyła się jemu samemu. Potem stwierdził, że żartował, ale ja myślę, że jednak mówił prawdę...

Wtedy poczułaś, że chcesz z Kiarostamim współpracować. Jak teraz oceniasz waszą pracę?

- Nigdy wcześniej żaden z reżyserów nie dał mi tak dużej przestrzeni i swobody. Gram Francuzkę, właścicielkę galerii w małym toskańskim miasteczku, samotną matkę, która przypadkowo poznaje angielskiego pisarza. Miałam wrażenie, że ta rola niesie cały film, a reżyser mi w tym nie przeszkadza. Byłam tym zdumiona, bo w powszechnym odczuciu w świecie irańskich mężczyzn kobieta jest nieustannie kontrolowana. Myślę, że Abbas, który podobnie jak moja bohaterka jest samotnym rodzicem, doskonale rozumie duszę kobiety. Jest niezwykle subtelnym mężczyzną o wielkiej intuicji. Znalazłam z nim podobny rodzaj więzi, porozumienia i przyjaźni jak kiedyś z Krzysztofem Kieślowskim. On podobnie pojmuje prawdę aktora, jego autentyczność i uczciwość.

Rola w jego filmie przyniosła ci Złotą Palmę w Cannes. Co cię ujęło w postaci właścicielki galerii?

- Chyba najbardziej to, że She (moja bohaterka nie ma nawet imienia) jest taka tajemnicza, nieodgadniona. Nie tylko dla mężczyzny, którego spotyka, ale także dla siebie samej. Jest bardzo impulsywna i wrażliwa, ale zarazem niezwykle zdeterminowana. No i w scenariuszu zaintrygowała mnie scena, w której bohaterowie, wzięci w restauracji za parę małżeńską z 15-letnim stażem, zaczynają udawać, że nią są. Abbas chciał zilustrować zawartą w tytule filmu opozycję, dualizm między tym, co autentyczne - nie tylko w sztuce, ale przede wszystkim w samym życiu - a tym, co jest imitacją. Innymi słowy, między tym, kiedy gramy określone role, a kiedy jesteśmy sobą.

W "Copie conforme" grasz jednocześnie po angielsku, francusku i włosku. Czy to, w jakim języku mówisz, wpływa na sposób twojej obecności przed kamerą?

- Tak, bo każdy z tych języków wnosi dodatkowe niuanse i znaczenia. Dawno nie mówiłam po włosku, więc dzięki pomocy córki producenta filmu odświeżyłam sobie jego znajomość. Włoski poznałam dobrze, kiedy miałam 18 lat i zakochałam się w pewnym Włochu. To był mój romeo, pierwsza wielka miłość. Ten język to tajemna, sekretna mowa kochanków. Kiedy jednak uwodzę mojego partnera w filmie, to mówię po angielsku. Takie przejścia wymagają od aktora elastyczności, ale to świetne ćwiczenie.

W jednej ze scen malujesz usta na czerwono i przymierzasz kolczyki, w innej pokazujesz, jak bardzo ważny dla twojej bohaterki jest gest objęcia ramieniem przez partnera podczas spaceru. Ta rola zbudowana jest na takich detalach.

- Tak, one są bardzo ważne, tworzą nastrój, ulotność chwili. Kiedy maluję usta przed kolacją z mężczyzną, to nie chodzi tylko o to, by go uwodzić. To jest także rodzaj powrotu bohaterki do wspomnień z jej własnego ślubu. W restauracji, gdzie zamówili wino, odbywa się właśnie przyjęcie weselne. Kobieta przypomina sobie chwile, gdy sama czuła się tak atrakcyjna i pożądana jak panna młoda. A gest, kiedy mężczyzna dotyka jej ramienia, to dla niej więcej niż jakiekolwiek deklaracje. Myślę, że każda kobieta na to czeka.

Na konferencji prasowej w Cannes bardzo emocjonalnie zareagowałaś na wieść o tym, że irański reżyser Jafar Panahi, więziony w Teheranie w związku z filmem, w którym krytykuje kampanię prezydencką w Iranie, rozpoczął głodówkę.

- To bardzo ważne dla innych irańskich artystów, by poczuli, że się z nimi solidaryzujemy i by Jafar też o tym wiedział. Poznałam go, kiedy Abbas zaprosił mnie do Teheranu. To wspaniały reżyser, wspaniały człowiek i przyjaciel Kiarostamiego. Nie zmienimy pewnie sposobu myślenia irańskich władz, ale możemy nagłaśniać takie sytuacje. Film Abbasa też jest w jakimś sensie polityczny, bo wyraża niezależne myślenie reżysera. I dlatego został w Iranie zablokowany przez cenzurę.

Jesteś otwarta nie tylko na współpracę z reżyserami z Azji i Bliskiego Wschodu, niedawno zrealizowałaś filmy m.in. z Hsien Hsiao Hou czy z Amosem Gitai, a także z filmowcami z Polski. Poza wspomnianym Kieślowskim w czerwcu i w lipcu zagrasz w filmie Małgorzaty Szumowskiej pt. "Sponsoring".

- Ja lubię pracować z reżyserami pochodzącymi z innych kręgów kulturowych. To daje doświadczenie, które wzbogaca mnie jako aktorkę i człowieka. Myślę, że w tym zawodzie bardzo ważne jest podróżowanie, które pozwala uciekać od stereotypów. A Małgorzata Szumowska to bardzo zdolna młoda reżyserka. Widziałam wcześniej jej film "33 sceny z życia", ogromnie mnie poruszył. Mamy niewielki budżet, bo czekamy jeszcze na decyzje finansowe telewizji francuskiej, ale jestem dobrej myśli. Gram dziennikarkę, która pisze reportaż o zjawisku prostytucji wśród studentek. To bardzo realistyczna, życiowa historia, a zarazem temat tabu.

Zostałaś twarzą festiwalu w Cannes. Plakaty z tobą, malującą pociągnięciem świetlistego pędzla nazwę tego kurortu, pojawiły się na całym Lazurowym Wybrzeżu. Jakie to uczucie?

- Dziwne! Mam wrażenie, że ta kobieta na plakacie to nie ja, ale ktoś inny. Ja zaistniałam w Cannes 25 lat temu, w związku z filmem Andrégo Téchinégo "Rendez-vous". Szum wokół mnie zaskoczył - kiedy człowiek gra w filmie, maksymalnie angażuje się w rolę i nie myśli o tym, jak będzie odbierany przez dziennikarzy. Nigdy, ani wtedy, ani potem, nie czułam się gwiazdą w rodzaju hollywoodzkich celebrities. Ja nawet nie lubię tego całego glamour i paradowania w szpilkach po czerwonym dywanie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.