Mój piękny panie, pora mi dzisiaj po nowe ciuszki do sklepu iść

Amerykańscy naukowcy odkryli, jak w dość łatwy sposób mniej wydawać na zakupy. Trzeba chodzić do sklepu z partnerką

Po galeriach handlowych chodzą parami. Ona chciałaby wejść do co drugiego butiku, on, objuczony siatkami, co chwilę zerka w stronę sklepu z elektroniką lub Empiku, ale gdyby mógł, natychmiast wróciłby do domu - pod koniec ubiegłego roku opisywaliśmy w "Metrze" portret polskiej pary na zakupach. Były też głosy przeciwne - według Joanny Piotrowskiej, szefowej Fundacji Feminoteka, to raczej faceci są skłonni bujać w obłokach, podczas gdy głosem rozsądku są kobiety.

Jak to więc jest z tymi zakupami? W jaki sposób kobiety wydają pieniądze? Czy facet jest tu hamulcem, czy pedałem gazu? Na te pytania odpowiedziała firma badawcza MicroDialogue, która na zlecenie Euro RSCG Worldwide przepytała młode Amerykanki. Opublikowane właśnie wyniki nie pozostawiają złudzeń: gdy kobieta wybierze się na zakupy z siostrą lub koleżanką, wyda blisko jedną czwartą więcej (23 proc.), niż gdyby poszła sama. Robiąc zakupy ze swoim chłopakiem lub mężem, wyda mniej niż połowę tej kwoty (43 proc.). Więcej informacji o badaniu "The Sisterhood" można znaleźć na stronie www.forsistersbysisters.com .

Postanowiliśmy sprawdzić, czy odkrycie amerykańskich naukowców jest prawdziwe także w Polsce. W warszawskiej galerii handlowej Sadyba Best Mall rozmawialiśmy z konsumentkami o tym, kiedy wydają najwięcej pieniędzy: gdy na zakupy idą same, z koleżanką czy może z facetem.

Te badania to jakaś bzdura!

 

Beata Niezgodzińska z Warszawy (26 l.)

 

- Niedawno w sklepie oglądałam z narzeczonym okulary przeciwsłoneczne, w dodatku kosztowały tylko 20 zł. On do mnie mówi: "Coś ty, zwariowała, chcesz sobie kupić okulary za 20 zł? Przecież po tygodniu one będą do wyrzucenia". I kupił mi okulary za 1,5 tys. zł. Facet zawsze doradzi, żebyś kupiła coś lepszej jakości, i zniechęci do kupowania byle czego. Z koleżankami raczej na zakupy nie chodzę. Nie dlatego, że im nie ufam, choć znam przypadki dziewczyn, którym koleżanka specjalnie źle doradziła, z zazdrości. Moją najlepszą koleżanką jest mój Marcin.

Zgadzam się z amerykańskimi naukowcami

 

Karolina Bąk z Warszawy (31 l.)

 

- W galeriach mężczyznom włącza się mechanizm obronny - zaczynają wlec się po alejkach, patrzą na zegarek, siadają na ławkach, marudzą, ziewają i niestrudzenie powtarzają tylko jedno: "Kiedy skończysz, kochanie?". Dlatego kiedy wybieram się mężem na zakupy, to wiem doskonale, że niewiele będę mogła po sklepach pochodzić i pewnie mniej wydam. A z koleżanką czy siostrą zajdziemy tu, tam, przymierzymy jedną, drugą, trzecią sukienkę. Robiąc w ten sposób zakupy, z pewnością ryzykuje się wydanie większej ilości pieniędzy.

Mężowi udowadniam, że nie rzucam się na każdy ciuszek

 

Agnieszka Kowalska z Wołomina (45 l.)

 

- Koleżanka weźmie do ręki rzecz, na którą ja nie zwróciłabym uwagi, często namawia na zakup, którego nie planowałam. Kiedy idę z mężem włącza się lampka: "ostrożnie z szaleństwami". Nie chodzi o to, że mąż czegoś zakazuje. Wręcz przeciwnie, często sam mnie namawia, i to jeszcze bardziej niż koleżanki, abym sobie kupiła jakąś tunikę czy sukienkę. Ale wtedy chcę mu udowodnić, że nie ma do czynienia z histeryczną kobietą, która jest w stanie rzucić się na każdy ciuszek.

Z chłopakiem mniej wydaję, ale to on płaci

 

Ola Sadlik z Bielska Białej (16 l.)

 

- Lubię chodzić do centrów handlowych z koleżankami. Łazimy oczywiście godzinami po sklepach i siłą rzeczy napatoczymy się na coś ciekawego do ubrania, co kupuję za zaskórniaki. Takie damskie wypady to również kawa i pizza. Gdy idę sama na zakupy, jest inaczej, bo chcę np. kupić buty czy sukienkę. Z mamą czy tatą - kupujemy i wracamy do domu. Zupełnie inaczej jest z chłopakiem. Wtedy mniej wydaję na jedzenie czy kawę, bo on stawia. Ale więcej na ciuchy. Ostatnio zabrałam go, by mi doradził, jaką piżamę mam kupić. Wybrał mi dwa razy droższą, niż upatrzyłam, mówiąc, że na taką właśnie zasługuję.

Koleżanki czasem potrafią mnie na coś nakręcić

 

Magdalena Skurtys z Warszawy (26 l.)

 

- Kiedy jestem z narzeczonym w sklepie z rzeczami dla kobiet, nie czuję żadnej presji, by wydawać mniej. Wręcz przeciwnie on mnie namawia, by kupić to czy tamto. Ale ja sama wiem, na co mogę sobie pozwolić. Jednak ostatnio jedna z koleżanek mnie namówiła: "Pracujesz tak dużo, zrób sobie nagrodę". I strzeliłam sobie zegarek Morgana za 400 zł. Ale kiedy wyszłyśmy ze sklepu, pojawiły się wyrzuty sumienia. W porównaniu do innych dziewczyn wydaję pieniądze z rozsądkiem. Poród zmienił moje podejście do kupowania. Zamiast sobie, wolę kupić dziecku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.