Z Anią Dąbrowską rozmawia Artur Tylmanowski.
- Płyta była tłoczona w Niemczech w fabryce, gdzie Sony przygotowuje wszystkie swoje tytuły. Ktoś tam czegoś nie dopatrzył i cały nakład, który trafił do Polski, miał zepsutą poligrafię. Wspólnie z dyrekcją Sony Music Polska podjęliśmy decyzję o natychmiastowym wycofaniu płyty ze sklepów. Pracowaliśmy nad tą płytą prawie rok i ktoś, kto niedokładnie wykonał poligrafię, powinien wziąć to na klatę i naprawić swój błąd. Nie chcieliśmy, aby ludzie kupowali niepełnowartościowy produkt.
- Tak. Retro zaczęło mnie już trochę uwierać. "Ania Movie" to pożegnanie z szeroko pojętym oldschoolem. Znowu chciałam poczuć się jak debiutantka, zrezygnować z "piosenek do radia" i podjąć ryzyko. Takim ryzykiem jest płyta "Ania Movie".
- Jeszcze nie wiem. Chcę zasiąść do pianina, komponować i zobaczyć, w którą stronę to pójdzie. Ostatnio najbardziej kręcą mnie lata 90. Powrót do moich korzeni, do muzyki, na której się wychowałam. Do takich wykonawców, jak Michael Jackson i Whitney Houston.
- Do żadnego. W ubiegłym roku napisałam jedynie piosenkę promującą film "Nigdy nie mów nigdy".
- Nastrój filmowy nie jest mi obcy od kilku lat. Okładki i sesje zdjęciowe do moich poprzednich płyt były utrzymane w takim lekko filmowym nastroju. Ta płyta jest dla mnie bardzo naturalnym kierunkiem rozwoju.
- Twórcy muzyki filmowej inspirują mnie, odkąd pamiętam. I nie zaczęło się to od Morricone. Wcześniej fascynowała mnie muzyka z "Twin Peaks". Badalamenti jest prawdziwym mistrzem. To było coś niezwykłego! Od tamtej pory zaczęłam szperać w soundtrackach.
Mam pokaźną kolekcję ścieżek dźwiękowych z przeróżnych filmów. W tym również z filmów dla dorosłych z lat 70.
- Nie do końca. Większość z tych piosenek to po prostu moje ulubione kompozycje filmowe. Zdarza się, że nie pamiętam filmu, ale jeżeli była w nim muzyka, która mnie poruszyła, to ją zapamiętuję. Pierwotnie chciałam zaśpiewać na tej płycie różne piosenki, które towarzyszyły mi od lat szczenięcych, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Ciężko było mi się zbliżyć do piosenek z "Top Gun", "Dirty Dancing" czy "Hair".
- Głównie przez soundtracki, bo filmy są trudno dostępne. Co jakiś czas jeździmy do Berlina lub Londynu na jakiś koncert, a przy okazji przegrzebujemy sekcje filmowe w tamtejszych sklepach. Nigdy nie udało mi się jednak zobaczyć "Super Fly" ani "Głębokiego gardła".
- Ciężko mówić o oglądaniu, bo zamysł robienia filmów pornograficznych z fabułą nie bardzo mnie interesuje. Rozumiem natomiast, że ten film był na swój sposób przełomowy. Mnie zainteresowała jedynie muzyka do niego. W tamtych czasach rynek porno prężnie działał i filmy dla dorosłych miały zawodową oprawę dźwiękową, stojącą na wysokim poziomie.
- Najważniejszym założeniem było, żebym tę płytę nagrała z zespołem, z którym koncertuję od kilku lat. Chciałam, żebyśmy w studiu zarejestrowali wspólną energię. Wydaje mi się, że udało się to osiągnąć, i w taki oldschoolowy sposób żegnam się z retro.