Niezwykła historia Ani Szarmach. Najważniejszą wiadomość w życiu wyrzuciła do kosza, bo...

... była zbyt piękna, by być prawdziwa. Jak to się skończyło?

Śpiewała w chórkach u Edyty Górniak i Kayah, a dziś to inni zabiegają, żeby z nią zaśpiewać. Tak jak pewien amerykański muzyk, który wprosił się na płytę "Shades Of Love" Ani Szarmach.

Frank na trop Ani wpadł przypadkowo. Posłuchał w internecie piosenki "Wybieram cię" i muzyka go urzekła. Postanowił za wszelką cenę dotrzeć do wokalistki. Wysłał jej maila, ale wiadomość od kogoś takiego jak on była zbyt piękna, żeby mogła być prawdziwa, więc. powędrowała do kosza. - Pomyślałam, że to żart - mówi mi Ania. - Słuchałam płyt, które nagrywał, mimo że w Polsce były wówczas trudno dostępne. Wokal Franka i piosenki, jakie pisał, to było mistrzostwo. Na szczęście nie dał za wygraną, szukał mnie, pisał na Twitterze.

Fani gospel, soulu i jazzu powinni kojarzyć Franka McComba. Ten pochodzący z Cleveland pianista współpracował m.in. z Branfordem Marsalisem, Steviem Wonderem czy Princem. Ale jego wielkim scenicznym atutem zawsze był wokal, o czym można się przekonać słuchając przejmującej ballady "Phoenix". Ania czuła podobnie, ta piosenka pogłębiła sympatię do Franka. Kto by przypuszczał, że zauroczenie zadziała w obie strony. McComb nie odpuścił - w końcu jego menedżerka skontaktowała się z bratem piosenkarki i wkrótce fanka poznała na żywo swojego idola.

Owocem tego spotkania jest piosenka "Rolling Stones". - Jej słowa najtrafniej relacjonują niesamowitą historię, którą z całą pewnością było nasze spotkanie: "Droga, którą szliśmy znalazła nas / W jednym momencie się spotkaliśmy / Niczym dwa toczące się kamienie" - opowiada Szarmach. Ta piosenka otwiera najnowszy album Ani - "Shades Of Love".

To czwarta solowa płyta Sharmi - bo takiego pseudonimu używa piosenkarka - choć całość firmuje swoim nazwiskiem.

- Słuchaliśmy z zespołem dużo Herbiego Hancocka z lat 80. To szalenie otwarty człowiek. Jak powiedział Quincy Jones: "Żeby żyć, trzeba kochać, śmiać się i nie mieć skulonych ramion. Rozłożysz ramiona, to cię życie pokaleczy, dostaniesz baty, ale też wiele dobrego. Będziesz skulony, to może nikt cię nie zrani, ale też niczego nie przyjmiesz". Aby coś odkryć i zobaczyć, musisz mieć rozpostarte ramiona - przekonuje piosenkarka.

Tak jak miłość posiada wiele odcieni (o tym uczy tytuł płyty), tak samo w muzyce robi się ciekawiej, kiedy jeden pierwiastek nie jest energią dominującą. Dlatego na "Shades Of Love" słychać gładką elektronikę ze zwiewnym beatem ("Rolling Stones"), trochę przybrudzonego funku ("Gaze"), krzyżówkę popu z soulem ("By Your Side") i strawną porcję jazzu dla każdego, a nie tylko dla snobów ("Walkin'"). - Świat jazzowy jest mi bliski i choć nie gram jazzu, on we mnie drzemie i pobrzmiewa, ponieważ mam go w sercu. Chcę w prostych piosenkach wykorzystywać głębie, jaką daje mi jazz - deklaruje moja rozmówczyni.

Prezentem dla fanów Ani jest szeptana ballada "Gdzie jest ta miłość" - dyskretna, nastrojowa z dojrzałym tekstem i trochę gorzkim morałem ("To królestwo samotności mnie dziś gości / Cóż, można żyć bez miłości"). Trochę przywodzi na myśl piosenkę "Ktoś między nami" Anny Jantar. Dziś mało kto z taką czułością śpiewa o miłości, a rzadko która piosenka jest wzruszającą poezją z lekkim rumieńcem. - Tekst napisałam wcześniej. Nad morzem. Brakowało ostatniej zwrotki; dopełnienia i puenty, która cały czas za mną chodziła i stukała mnie w plecy - tu jestem! Nie dostrzegałam jej, ale ją czułam. Spotkałam się z Marcinem Wasilewskim, zagrałam i zaśpiewałam mu ten numer. Pragnęłam zawrzeć element słowiański na anglojęzycznej płycie, a przecież Marcin jest mistrzem w takich klimatach. Weszliśmy do studia, trzeba było nagrywać, a ja nie miałam zakończenia. Wena fruwała mi nad głową, ale nie chciała przylecieć i usiąść na ramieniu. W końcu pomyślałam: "Dzisiaj to napiszę". Zrobiłam to. Refleksja jest jak wena, która przypłynęła; jak woda. wszystko płynie.

Internauci piszą o Ani, że jest polską Alicią Keys. Pytam, co sobie myśli, kiedy mówią o niej "artystka dla wybranych". - To bardzo ładnie brzmi. Lecz to, czym ja się zajmuję, jest naturalne. W mainstreamie piosenki są skompresowane, niczym fastfoodowa wiadomość, która nie wymaga większego skupienia. A ja wierzę we wrażliwość drugiego człowieka - słyszę w odpowiedzi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.