"Bang Gang", czyli jak pozornie niegroźna zabawa uruchomiła pewien mechanizm

Gdy w 1996 roku u ponad 200 nastolatków z przedmieść Atlanty zdiagnozowano syfilis, okazało się, że dzieciaki masowo urządzały seksparty.

Do tamtego skandalu nawiązuje film "Bang Gang" Evy Husson. W trakcie zbierania materiałów reżyserka trafiła na wzmianki o podobnych wydarzeniach we Francji, Niemczech i Belgii, dlatego na potrzeby scenariusza stworzyła zupełnie fikcyjne miejsce i czas. Akcja rozgrywa się w trakcie fali upałów, a media relacjonują w tle wypadki kolejowe. Ten zabieg pozwala Husson podkręcić temperaturę intensywnych przeżyć bohaterów. - Chciałam, żeby mieli uczucie synchronizacji ze światem, który też wybucha i zmienia się. Każdy człowiek miał choć raz w życiu wrażenie takiej niesamowitej zgodności, która daje poczucie bycia częścią wielkiej całości - niezależnie od tego, czy w to wierzymy, czy nie - uważa reżyserka.

Odrzucona przez kolegę dziewczyna wymyśla tytułową grę. Pozornie niegroźna zabawa uruchamia pewien mechanizm: równie szybko staje się obowiązkowym punktem następnych imprez, co wymyka spod kontroli. Pod nieobecność rodziców nastolatki eksplorują swoją seksualność, uczestnicząc w orgiach przekraczają kolejne granice, w czym pomaga mieszanka alkoholu i narkotyków. Jednak nie robią tego wyłącznie dla zabicia nudy, są samotni, szukają bliskości. - Wydarzenia, które opisuję, dały mi szansę, by zmierzyć się z praktycznie nieobecnym w kinie tematem nastoletniej samotności w grupie - tłumaczy Eva Husson. Reżyserka stara się nie oceniać swoich bohaterów. Ci zdają się nie przejmować konsekwencjami. Oczywiście, do czasu.

Kręcenie filmu Husson rozpoczęła od najbardziej odważnych sekwencji, żeby - jak mówi - napięcie opadło z aktorów i ekipy produkcyjnej. Wcześniej przez półtora roku szukała odtwórców ról. Obok aktorów z pewnym doświadczeniem w krótkim metrażu czy teledyskach, w "Bang Gang" pojawiają się zupełni debiutanci, młodzi ludzie znalezieni na warsztatach teatralnych, wypatrzeni na zdjęciach w portfolio fotografów itd. - Pozwoliłam im na samodzielne modyfikowanie tekstu. Zmieniałam tylko wyrażenia, które nie zostałyby zrozumiane przez większość widzów. Robiliśmy dużo prób - przede wszystkim po to, żeby nauczyć się sobie ufać - wspomina Husson.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.