Ewa Demarczyk, najbardziej tajemnicza dama polskiej piosenki, doczekała się swojej biografii. Prawie

Prawie, ponieważ w książce ?Czarny Anioł? piosenkarkę Ewę Demarczyk wspominają głównie przyjaciele i osoby, które zetknęły się z nią na scenie. Sama Demarczyk milczy od kilku lat i nie wiadomo, co się z nią dzieje

Na scenie była zaborczą perfekcjonistką. Kiedy zapalała się jej gwiazda, musiały gasnąć wszystkie światła, i tylko promień reflektora pozwalał się publice rozeznać w panujących ciemnościach. Pianista Demarczyk zostawiał przed występem monetę na klawiaturze, aby wchodząc w objęcia scenicznego mroku, wiedzieć, w którym miejscu uderzyć w fortepian na początku występu. Pianina zawsze musiały stać dwa - obowiązkowo czarne. Jeśli organizator tego nie gwarantował, artystka nie gwarantowała, że wyjdzie na scenę. Podłoga też musiała być przykryta czarnym płótnem, aby recital zachował teatralną dramaturgię.

Bo Demarczyk zawsze dawała z siebie wszystko. Wpatrzona nieruchomo w jeden punkt, każdy utwór śpiewała z poetycką emfazą i narzucała mu własną interpretację. "Karuzela z Madonnami", "Grande Valse Brillante", "Taki pejzaż" czy "Rebeka" to najsłynniejsze piosenki noir z repertuaru artystki. Po koncercie potrafiła z wysiłku zemdleć w garderobie. Publiczność na całym świecie nagradzała ją kilkuminutowymi brawami, chociaż piosenkarka nie miała w zwyczaju bisować ani dziękować publiczności za obecność. To przecież ona, Ewa Demarczyk, była atrakcją wieczoru, nie widownia.

Z książki "Czarny Anioł" dowiadujemy się również, że zerwała ze swoimi długoletnim kompozytorem Zygmuntem Koniecznym, po tym jak napisał dla niej piosenkę o pół tonu za wysoko. Długo na scenie występowała tylko w sukniach uszytych przez mamę. Nie lubiła udzielać wywiadów i zamiast robić wielką karierę we Francji, wolała dokończyć studia w Polsce.

Zawsze stawiała na swoim, kiedy oczekiwano, że za granicą będzie śpiewać bardziej komunikatywnie, czyli nie po polsku. "Przecież miłość nie jest w żadnym języku"- tłumaczyła przywiązanie do polskiego.

Śmierć matki i nieudany związek z kryminalistą R. coraz bardziej oddalały ją od artystycznego matecznika - Piwnicy Pod Baranami. Wkrótce założyła pod swoim nazwiskiem Teatr Muzyki i Poezji, ale w latach 90. więcej przepychała się z urzędnikami o miejsce dla swojego teatru, niż dawała koncertów. Ostatni raz z zespołem usłyszano ją w listopadzie 1999 r. Dziś ma dom w Wieliczce i pielęgnuje ogród, ale do śpiewania nie wraca. Dlaczego? Tego autorkom książki nie udało się ustalić.

Opowieść o Demarczyk kipi od wspomnień wielu rozmówców, do których autorkom udało się dotrzeć. Niestety - poza nieobecnością głównej bohaterki - autorki książki nie podejmują się oceny jej życia, dorobku. Nie wysilają się też na odautorski komentarz, jakby w obawie, że ten pomnik polskiej piosenki pogrozi im palcem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.