Scenariusz na miłość. Chłopięcy urok Granta mocno się rozmył, ale...

Brytyjski aktor, którego poznaliśmy 20 lat temu w nic a nic niestarzejącej się komedii romantycznej "Cztery wesela i pogrzeb", doskonale wie, co wychodzi mu najlepiej. Dlatego teraz oglądać go możemy w kolejnej romantycznej komedii "Scenariusz na miłość"

Chłopięcy urok Granta mocno się rozmył - aktor skończył we wrześniu 54 lata, ale można uwierzyć, że jego uśmiech oraz brytyjski akcent wciąż działają na kobiety. Tym razem obiektami jego oddziaływań będą studentki małego uniwersytetu, na który jego bohater, hollywoodzki scenarzysta z Oscarem, ale też rozwodem i pustym kontem w banku, trafia w akcie ostatecznej rozpaczy. Keith Michaels nie wierzy, że pisania można kogoś nauczyć, a nauczycieli, także tych akademickich, uważa za nieudaczników, którzy po prostu lubią mówić innym, co mają robić. Mimo tego dostaje posadę wykładowcy kreatywnego pisania, służbowy domek, samochód i gabinet.

Sąsiad, specjalista od Szekspira, przyjmuje go z otwartymi ramionami, podobnie jak blondwłosa, niepełnoletnia (a przynajmniej niemogąca jeszcze zgodnie z prawem pić alkoholu) studentka i dziekan, były marine, szczęśliwy ojciec czterech córek. Jedyną osobą, na którą nie działa urok słynnego hollywoodzkiego scenarzysty, jest zasadnicza wielbicielka Jane Austen. To ona zauważa, że na zajęcia do Michaelsa uczęszczają wyjątkowo atrakcyjne studentki i wyjątkowo nieatrakcyjni studenci. Oraz uparta czterdziestolatka (Marisa Tomei), która po odchowaniu córek postanowiła zrobić coś dla siebie. Co wyniknie z tego połączenia? Jak na komedię romantyczną przystało - nieco zamieszania zakończonego happy endem.

"Scenariusz na miłość" zaczyna się bardzo apetycznie, mieszkający w słonecznej Kalifornii były człowiek sukcesu w zimnym miasteczku w stanie Nowy Jork czuje się jak ryba wyrzucona na brzeg, co Hugh Grant oddaje całkiem udatnie. Dobrze też zapowiadają się postaci drugoplanowe, zwłaszcza grana przez Allison Janney, specjalistka od Austen. Sceny konfrontacji między nią a Hugh Grantem są jeszcze zabawniejsze, jeśli się pamięta, ze Grant grał w adaptacji jednej z najpopularniejszych książek angielskiej pisarki - "Rozważnej i romantycznej". W ogóle motywy austenowskie przewijają się przez cały film. Podobnie jak rozmaite odwołania do amerykańskiej popkultury i delikatna krytyka Fabryki Snów (ciekawe swoją drogą, na ile film jest autobiografią reżysera i scenarzysty Marca Lawrence'a, który zrobił trzy filmy z Hugh Grantem, ale żaden nie dorównał popularności wcześniejszej "Miss Agent"). Całość jednak zaskakująco szybko traci tempo. A szkoda.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.