Zostań, jeśli kochasz. Miłosna historia dwojga nastolatków ze śmiercią w tle

Chusteczki, najlepiej cała paczka, tworzą klamrę tegorocznego kinowego lata. W czerwcu płakaliśmy na "Gwiazd naszych winie". Od dziś będziemy płakać na "Zostań, jeśli kochasz" - miłosnej historii dwojga nastolatków ze śmiercią w tle

Nie, Mia (Chloë Grace Moretz) ani jej ukochany Adam (Jamie Blackley) nie chorują na raka, jak bohaterowie "Gwiazd...". Przeciwnie, to para zdrowych jak szczypiorek, wrażliwych i niezwykle muzycznie utalentowanych nastolatków. Ona jest zakochana w wiolonczeli, która wybrała ją, gdy była małą dziewczynką, jej ukochanym kompozytorem jest Beethoven, a idolem Yo-Yo Ma. On jest rockmanem pełnym gniewu (jak mówi ojciec Mii, który sam grał w punkowej kapeli, chłopaki biorą się za granie z dwóch powodów - by podrywać dziewczyny, albo by wyładować gniew), ale piszącym zaskakująco liryczne teksty i wielbi The Ramones.

Co pociąga rockandrollowca w wycofanej, we własnej rodzinie czującej się jak Marsjanka, dziewczynie? Zaangażowanie, zatracenie się w muzyce, które zobaczył przez szybę szkolnej sali muzycznej. Wystarczyło to jedno spojrzenie, by się zakochać. Historię miłości Mii i Adama, ku chwale scenariusza wymykającą się stereotypom filmów o nastolatkach, oglądamy w retrospekcjach. Bowiem już na początku filmu Mia i jej cudowna rodzina - ojciec, który porzucił perkusję i został nauczycielem, mama, która zawsze była jego największą fanką oraz mały braciszek Teddy - mają dramatyczny wypadek samochodowy. Mia zapada w śpiączkę, a jednocześnie patrzy na wszystko z boku. Podczas skomplikowanej operacji troskliwa pielęgniarka mówi dziewczynie, że od niej zależy, czy się podda i odejdzie, czy będzie walczyć. Na szali jest miłość do rodziców, brata i Adama oraz być może studia w najbardziej prestiżowej szkole artystycznej w USA, słynnej Juilliard. Co wybierze Mia?

Bez chusteczek nie ma co się wybierać na "Zostań, jeśli kochasz". Zwłaszcza że tą i tak wzruszającą historią rządzi muzyka, także klasyczna, wobec której często pozostajemy bezbronni. Czy to manipulacja? Zapewne. Ale trudno się o nią gniewać. Wszystkie słabości wynagradzają bardzo dobrze grający młodzi aktorzy - nie tylko Moretz, ale też Blackley (w tym chłopaku na pewno coś jest, Woody Allen już go obsadził w swoim najnowszym filmie). Swoim talentem i zaangażowaniem dodają autentyzmu tej miłosnej historii. Szkoda tylko, że reżyser nie wymyślił dla błąkającego się po szpitalu ducha Mii jakiejś choć odrobinę oryginalniejszej formy. Nawet śliczna Moretz ma ograniczony repertuar smutnych min. A światłość, jaka na nią czeka, jest zwyczajnie kiczowata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.