Londyn NW: Zadie Smith i tysiące powieści w jednej

Książka, która dla każdego czytelnika będzie inna, choć wszystkim opowie tę samą historię o wnoszeniu się i upadaniu w scenerii współczesnego Londynu. Zadie Smith ?Londynem NW? udowadnia, że jest wybitną pisarką

Zaczęło się dziewięć lat temu od banalnego zdarzenia - do drzwi Smith zapukała roztrzęsiona obca dziewczyna, prosząc o wsparcie. Pisarka dała jej pieniądze, ale po jakimś czasie dotarło do niej, że padła ofiarą oszustwa. Choć wydarzenie było błahe, zostało ze Smith na lata. I dało początek nowej książce, która właśnie ukazała się po polsku - "Londyn NW".

Jak widać po tytule, rozgrywa się ona w tym samym miejscu co "Białe zęby", debiutancka powieść Smith, która uczyniła z niej natychmiast literacką gwiazdę, co skłoniło część osób do zignorowania jej. To duży błąd. Smith jest pisarką z krwi i kości. Taką, dla której język, konstrukcja są równie ważne co fabuła. Taką, która na pytanie "o czym jest pani książka" w przypadku "Londynu NW" odpowiada: właściwie tylko o ludziach, których w niej opisuję. To "o czym jest" ta powieść, zależy bowiem od czytelnika. Polscy krytycy, czy to Juliusz Kurkiewicz w "Książkach. Magazynie do czytania", czy Jerzy Jarniewicz w "Gazecie Wyborczej" piszą o mapie, którą tworzy pisarka - nie tylko mapie miasta, ale też ludzkich emocji, zależności, losów, o portrecie społeczeństwa, klasowości, barierach nie do przebycia, które stawia przed bohaterami rzeczywistość. O konstrukcji książki, która składa się z czterech części nie tylko poświęconych różnym bohaterom, ale też wykorzystujących różne sposoby narracji i o kunszcie pisarki. Obaj Smith chwalą, recenzja Jarniewicza nosi wręcz tytuł "Czapki z głów przed Zadie Smith". Mogę się pod wszystkimi ich opiniami podpisać. Ale mogę też dodać coś od siebie. Bo dla obu tych krytyków niedostępne jest jedno spojrzenie na książkę - spojrzenie kobiety w wieku podobnym do bohaterek i do samej autorki. To nie jest zarzut (byłby absurdalny), to tylko stwierdzenie faktu.

"Londyn NW", oprócz bycia opowieścią o losach czworga ludzi z północno-zachodniego Londynu, dzielnicy zaniedbanej, zamieszkałej przez czarnoskórych pochodzących z Karaibów i potomków irlandzkiej imigrantów, jest też opowieścią o tym, co to dziś znaczy być kobietą. Opisując codzienność czarnoskórej Keishy Blake, która, by wyrwać się z okolic Kilburn i Willesden, wymyśliła się na nowo razem z nowym imieniem i nazwiskiem (w większości książki występuje jako Natalie De Angelis), i jej białej przyjaciółki Leah (ich znajomi ze szkoły Felix i Nathan są bohaterami drugoplanowymi, ale katalizatorami ważnych wydarzeń), pisze o desperacji, zasadach i ich łamaniu, podziałach klasowych. Ale też o tym, jakie drogi są dla kobiet otwarte, a co pozostaje zamknięte. I dlaczego "Grzech wznosi jednych, innych cnota traci", jak, cytując jedną ze swoich ulubionych sztuk Szekspira - "Miarka za miarkę" - Smith streszcza myśl przewodnią swojej książki (to już dotyczy całej czwórki).

Obie bohaterki na pierwszy rzut oka odniosły sukces. Keisha wyrwała się z komunalnego bloku, od rodziny, w której matka wciąż ma o coś pretensje, siostra rodzi dzieci kolejnym facetom, a brat-gej długo siedzi w szafie, by w końcu zamieszkać w dziwacznej komunie, gdzie się pije się i pali, nie tylko papierosy. Jako Natalie została prawniczką, znalazła bogatego męża, ma piękny dom i piękne dzieci. Co pcha ją w objęcia obcych ludzi szukających w sieci "Murzynki 18-35" do seksualnego trójkąta? A Leah, która też wbrew okolicznościom, jako córka biednej pielęgniarki z tego samego komunalnego bloku co Keisha, skończyła studia, znalazła pięknego czarnoskórego męża, o co jej kolorowe koleżanki z pracy w lokalnym ośrodku pomocy społecznej są zazdrosne, nie tylko w żartach? Dlaczego nie chce mieć z nim dzieci, choć ma idealne dla nich warunki? Nie chce ich do tego stopnia, że podejmuje radykalne decyzje? W części poświęconej Natalie, która składa się ze 185 krótkich, czasem wręcz jednozdaniowych, rozdzialików, można się przejrzeć jak w popękanym lustrze. I znaleźć pocieszenie. Ze swoimi, wydawałoby się błahymi myślami o czasie, o rolach, o miejscu w świecie, nie jesteśmy odosobnione. W swoim udawaniu, graniu, przybieraniu póz także. Smith opisuje świat współczesnych kobiet, które ciągle goni czas. Zdania "Miała osiem lat przez całe stulecie. Miała trzydzieści cztery lata przez siedem minut" brzmią prosto, ale czy nie są boleśnie prawdziwe?

Wielkość tej książki polega na tym, że choć może być rodzajem przewodnika, mapy miasta i społeczeństwa, wręcz rozprawą socjologiczną, może też być też bardzo osobistym przeżyciem. Można "Londyn NW" czytać na wiele sposobów, nie tylko dlatego, że na wiele sposobów jest napisany. Za kilka lat zobaczę w nim coś innego niż dziś i coś innego, niż zobaczyłam wczoraj. Chciałabym nie móc się doczekać, jak będę czytać go za kilka lat. Ale nie chcę wybiegać do przodu. "Kobiety wnoszą czas" pisze Smith. Bardzo boleśnie ma rację.

Więcej o:
Copyright © Agora SA